Tak strasznie nieprzyjemnie jest w połowie zwykłego, powszedniego dnia usłyszeć głos ze środka siebie mówiący :
- Wróciłam
- Nie! Ja tu byłam od zawsze, ty jesteś jedynie tym znienawidzonym przeze mnie zwątpieniem w drugiego człowieka. Ciągłym oczekiwaniem na brutalny cios z jego strony. Niczym więcej ponad to. Dodatkowo nie chcę ciebie, więc idź sobie!
Codzienne kryzysy, które leczę muzyką celtycką, pamięcią o tym, co ważne. Teraz, gdy już poznałam, czy jest szczęście płynące prosto z serca, czym jest zachwyt i magia codzienności, teraz nie pozwolę tego sobie odebrać. Tak właśnie, mam zamiar drapać, gryźć i szarpać się, jeżeli ktoś zechce ten stan w jakikolwiek bądź sposób naruszyć.
Jestem z siebie dumna! Tak, próżna także jestem, jak mam się jednak nie cieszyć, kiedy wreszcie czuję się wolna od demona, który prześladował mnie przez ostatnie miesiące, wreszcie odzyskałam skrzydła i mogę wrócić! Nie tylko dlatego jestem dumna – potrafię o tym myśleć w pozytywny sposób, to nie budzi we mnie już żalu, smutku, nie psuje humoru. Potrafię się z siebie samej śmiać!
Żadnych nowych obsesji, żadnych krótkotrwałych pasji. Sam spokój w najczystszej postaci niemal jak woda źródlana.
Rozkładam skrzydła i chwytam nimi wiatr i wzlatuję ponad ziemię, znowu, ah! Znowu mogę czuć się wolna! Dziękuję! Dziękuję, że wysłuchałaś mych modlitw, Matko!
Nawet kurz, który osiadł na półkach w moim domku, jest teraz złotym pyłem, któremu słońce wpadające przez okno nadaje magiczny charakter. Otworzyłam księgę żywota i wyczytałam w niej Prawdy tak cudowne, że nic więcej poza tą wiedzą dziś nie jest mi potrzebne. Dziś będę tańczyła w świetle księżyca dla Niej, będzie to taniec pełen wdzięczności za zwróconą wolność.
A ona, poszła sobie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Przepis na porażkę
Po kolejnej długiej nieobecności wracam z formą nietypową, choć uprawianą na tym blogu w dawnych czasach. Odesłałam krytyka, który kazał mi ...
-
Musiałam trochę poczekać by móc napisać ten post, ze względu na termin ukazania się wzoru, który testowałam, ale skoro ten ujrzał już światł...
-
Tydzień temu udało mi się przyszyć ostatni guzik a tym samym oficjalnie zakończyć dzierganie kolejnego swetra w tym roku. Tym razem mój wybó...
-
Po kolejnej długiej nieobecności wracam z formą nietypową, choć uprawianą na tym blogu w dawnych czasach. Odesłałam krytyka, który kazał mi ...
Że też kurz, który osiada u mnie nie chce być magicznym pyłem :)
OdpowiedzUsuńPamięć o tym co ważne...
Wyzwalające !
No gratuluję, Liadan! Dawno nie czułam u Ciebie takiego entuzjazmu. Cieszę się razem z Tobą, że udało Ci sie pokonać tego demona. Śmianaie się z siebie to doskonały sposób na wiele problemów! Stosuję od lat i pomaga :)Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńnie komentuje, bo tylko zrzędzę ostatnio :))
OdpowiedzUsuńAleż Zeruyo, dziwie się, że Zenza nie powiedział ci jeszcze o tym, że to my kształtujemy rzeczywistośc :) Pysiu, a to zdanie o śmianu się z siebie mam zamiar wpisac na trwałe do swojego wiedźmowego zeszytu by o tym pamiętac ;)
OdpowiedzUsuńZenzo...bez twojego zrzędzenia tu jest jak idealnie, że aż...nieprzyjemnie :P
Pozdrawiam Wszystkich Bardzo Serdecznie!
PS. Z boku po prawej na samym dole, ikonka przedstawiająca domek, coś specialnie do Was ;)
Zdjęcie z dedykacją.
Zaraz sobie obejrzę, co pod tym domkiem się kryje specjalnego :)
OdpowiedzUsuńLiadan - o tym, że to my kształtujemy rzeczywistość wiem i bez Zenzy.
OdpowiedzUsuńCo nie zmienia tego, że ta wiedza nijak nie działa na kurz: na szczęście działa na niego mokra szmata ! :))