niedziela, 12 kwietnia 2009

Taniec na linie

Pośpiesznie nałożona kurtka, chustka szczelnie zawiązana pod szyją i słuchawki w uszach. Niemal wybiegła z domu, chcąc jak najszybciej i jak najdalej uciec przed tymi ludźmi, ale to był tylko pretekst – prawda była taka, że uciekała przed własnymi myślami, falą niechcianych uczuć, z którymi walczyła od kilku dni, a teraz dwójka nierozważnych ludzi miała zwalić w gruzy cały jej system myślenia, tylko dlatego, że byli zakochani i nie czuli się skrępowani okazując sobie czułość.

Z każdą minutą, z każdą nową sekundą, która pojawia się i znika zbyt wolno, z każdym oddechem czuję się bardziej rozbita. „Ja” przestało być zintegrowaną całością złożoną z wielu współdziałających ze sobą elementów. Rozbita na kawałki, tak malutkie i tak cholernie niesamodzielne, że całość nie jest w stanie poradzić sobie z istnieniem. Nie można żyć bez powietrza. Słowa piękne, poetko, lecz jakże kłamliwe. Czym ja teraz jestem? Roztrzęsione ręce, myśli błądzące, rozbiegane uczucia niczym stado dzikich koni.

Ciemność nie pomogła. Przestała być tą kochaną matką dla samotnych podróżników, niepokoiła głębią, brakiem gwiazd i światła księżyca, głębią, w której nie chciała się zanurzyć. Obdarta z siły, reagująca niemal panicznym strachem na świat ją otaczający. Nie wychylaj się w ciemność, bo ta się o ciebie upomni, jak dawniej zaprosi do środka wyciągając zdradziecko pomocną dłoń, ugości i przytuli tak mocno, jak pragniesz być tulona, i znowu uwierzysz, że jesteście siostrami, że nie ma innego życia poza tym jakie możesz dzielić z nią. Czy nie widzisz wokół siebie tańczących postaci – takich samych jak ty, groteskowych masek na ich twarzach, które pragnąc wyrazić wszystko nie wyrażają już nic? Czy czujesz ich obecność? Są wszędzie, zarówno w świetle jak i w mroku, ich usta wyginają się w przeraźliwym uśmiechu, złowrogi błysk w oczach, nazbyt zrozumiałe gesty.

Proces dezintegracji dotyka także muzykę. Przestaje być piękną i miłą dla ucha harmonijną całością stając się denerwującym szumem, który tylko potęguje uczucie zagubienia. Dokąd iść, jak ukryć się przed światem i własną osobą, jak zatamować mam potok uczuć, które swe wypływają z jednego źródła, którym jest tęsknota? Zamieniłam jedno pragnienie na inne, wypełniłam brak, lecz na jego miejsce powstał nowy, nie mniej gorzki, nie mniej dokuczliwy. Uciekam przez ludźmi by choć przez chwile zapomnieć, wyłączyć denerwujący proces myślenia – w święta każdy kogoś ma, ktoś się z kimś spotyka, ludzie są ze sobą, są razem… Ciemności, obejmij mnie, nie strasz, nie odpychaj, proszę, błagam, zaopiekuj się mną przez te kilka dni, jeszcze tylko kilka dni. Ciemności, i Ty, nawet Ty, mnie zostawiasz?

Jasności?


Złowrogi warkot silniku, światło lamp nadjeżdżającego samochodu. Las – bliski, zapraszający, oferujący schronienie przed ludzkimi oczami, przed dotkliwym dla oczu światłem. Bieg – szalony, przed siebie, zbyt szalony, zbyt lekkomyślny i spontaniczny. Upada na kolana, podtrzymuje się rękoma. Szybko wyciera ziemie z obolałych dłoni, otrzepuję spodnie, podnosi się, czym prędzej, byle nikt nie zobaczył jej upadku. Białe ściany pokoju, w którym drzwi nie mają klamek, a w oknach zamiast dalekiego horyzontu i cudownego uczucia wolności kraty – taki pokój jej nie pomoże, takie rozwiązanie ją zabije. W mgnieniu oka na twarzy maska wyrażająca bezgraniczną obojętność dla świata, zmrużone oczy w kontakcie z bezlitosnym światłem lamp. Do lasu. Czym prędzej do lasu, do drzew, byle móc się przytulić do ich szorstkiej kory. By móc opanować coraz silniejsze drżenie ciała (może wystarczyłoby jedynie zapiąć guziki kurtki, zamiast bezmyślnie marznąć, ale jakże potworna i brutalna wobec samej siebie jest natura ludzka).

Drzewo, kochane drzewo, wiem, że tam jesteś, proszę cię – niczego więcej nie pragnę poza chwilę spokoju, którym tak często się ze mną dzielicie. Błagam, ukołysz moje zmysły najpiękniejszą ze znanych ci kołysanek – wiem, że w zmian mogę ci podarować tylko chwile swego życia, dotyk zabrudzonej od upadku dłoni, ciepły oddech. Tak wiele chciałabym oddać byle zaznać spokoju odległego tęsknocie, która na kształt demona opętała moje myśli, zakuła uczucia w łańcuchy, wtrąciła do lochu o kamiennych ścianach, gdzie mieszkają cienie. Czy będąc drzewem jesteś w stanie zrozumieć, czym jest taniec cieni?

Drzewa nie pomagają, szumy leśnych stworzeń w gęstym kobiercu suchych liści niepokoją, odpychają. Ale tam, w tamtym świecie jest światło, są ludzkie oczy – jest niezrozumienie, coś przed czym należało uciec, więc jakże miałaby wrócić teraz, gdy nikt, naprawdę nikt nie powinien jej widzieć. Gdy ona nie jest sobą, gdy nie jest człowiekiem, lecz duszą – roztrzęsioną w kontakcie z materialnym światem, zagubiona w zupełnie obcej przestrzeni, świadoma upływu czasu.

Gdzie ty teraz jesteś? Gdzie jesteś, kiedy ja bez ciebie rozpadam się, tracę resztkę człowieczych cech, kiedy umieram ze strachu słysząc odgłos kroków ludzkich? Zrozum, jesteś mi potrzebny, jesteś jedyną ostoją, na której mogę się oprzeć by nie stracić do końca zmysłów.

"Balet naszych serc wciąż kręci się
W morderczym tańcu
Lecz tylko to ma sens
Gdy mi ciebie brak umieram znów
Gdy wracasz budzę się
Bo tylko to ma sens"
Artrosis, Taniec z płyty Ukryty Wymiar

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz pozostawiony na blogu. Dzięki nim wciąż mam energię by kontynuować pisanie bloga.

Przepis na porażkę

Po kolejnej długiej nieobecności wracam z formą nietypową, choć uprawianą na tym blogu w dawnych czasach. Odesłałam krytyka, który kazał mi ...