środa, 28 lipca 2010

Dream of a place called home


Niby każdy z nas ma dom, ma gdzie wracać i za czym tęsknić, dom rodzinny, ostoja szczęścia i beztroski. Czasami mówią, że dom to ludzie go tworzący. A ja - bo zawsze muszę pisać o sobie - nie mam ani czterech ścian, ani ludzi, do których chciałabym wracać i nawet tęskniąc tęsknię za miejscami, które zostawiłam w tamtym miejscu - za lasami, polami, bezkresnym horyzontem i błękitem nieba. I nie jest mi wcale ciężko przyznać się do myśli, że i owszem mój upragniony wyjazd do Irlandii miał być także ucieczką przed nimi, pragnieniem rozpoczęcia nowego życia bez nich.
Zaufanie i jego brak. Lecz jak mam ufać ludziom, którzy nigdy nawet nie próbowali mnie zrozumieć, za to zmieniali, wpływali na decyzję i w gruncie rzeczy unieszczęśliwiali bardziej niż było to konieczne, i wszystko oczywiście w imię mojego dobra. Ona umarła, właśnie przez nich, przez kamienną obojętność wobec cierpienia, przez milczenia na łzy. Umarła pewnego dnia w lesie, a zieleń pochłonęła to czym wtedy była. Wiem kim jestem, i wiem, że jest we mnie odrobina szaleństwa, wspomnienie tego co było dawniej. Przede wszystkim jest we mnie wola przeżycia, za wszelką cenę, więc nie zawaham się wcale, gdy staną mi na drodze do szczęścia.

Dom. Mieć swój własny, swoją własną ostoję szczęścia i miłości.


1 komentarz:

Dziękuję za każdy komentarz pozostawiony na blogu. Dzięki nim wciąż mam energię by kontynuować pisanie bloga.

Przepis na porażkę

Po kolejnej długiej nieobecności wracam z formą nietypową, choć uprawianą na tym blogu w dawnych czasach. Odesłałam krytyka, który kazał mi ...