poniedziałek, 21 maja 2012

Irlandzki sweter

Zdjęcie ze strony wydawnictwa Nasza Księgarnia
Na potrzeby tego posta załóżmy, że nie potrafię pisać recenzji, więc post ten nie będzie niczym ponad moją własną opinię na temat danej książki.


Główna bohaterka - Rebecca Moray - jako archeolog tkanin wyrusza na Wyspy Aran (Irlandia) aby badać tradycję słynnych swetrów, które po irlandzku zwie się  Geansaí Árann . Zamierza bowiem napisać książkę poświęconej tej tematyce. Praca jest dla niej pewnego rodzaju ucieczką przed dramatycznymi wydarzeniami z przeszłości, jednakże  - jak łatwo się domyślić - jest zupełnie inaczej. Irlandczycy nie wyjawiają jej swoich sekretów od razu - na początek musi nauczyć się prząść, pomóc jednej z kobiet, w końcu wyruszyć do Dublina, aby zobaczyć Sharon - przyjaciółkę poznaną na studiach w Ameryce. Oczywiście  poświęca trochę czasu na badania swetrów, a każdy rozdział zaczyna się fragmentem opisującym poszczególne sploty na drutach, jednakże stwierdziłabym, że jednak jak dla mnie temat został potraktowany dość pobieżnie, zbyt pobieżnie. Postacią drugoplanową jest starszy mężczyzna, Sean, który na skutek jeszcze bardziej dramatycznych wydarzeń odsuwa się od innych ludzi i uchodzi w miasteczku za gbura, od którego lepiej trzymać się z daleka. Ten sam starszy mężczyzna jednak niemal w mgnieniu oka staje się bardzo miłym i życzliwym człowiekiem dla wszystkich po poznaniu Rowan, córki Rebeki. Obawiam się, że ludzie w rzeczywistości nie zmieniają się z dnia na dzień na skutek kilkuminutowych spotkań z innymi, więc ten wątek do mnie nie przemawia. Ocena końcowa? Przyznaję, że książka traktująca o robieniu na drutach, której akcja rozgrywa się w Irlandii jest dla mnie tak niesamowitym połączeniem dwóch pasji, że i tak należy do moich ulubionych. Nawet uwzględniając, że zachowanie głównej bohaterki jest wyjątkowo denerwujące, ale też pojawia się dość zabawny wątek miłosny, w którym rudy irlandzki skrzypek powtarza, że bohaterka uważa go za pięknego, bądź stwierdza, że jest rudy na całym ciele. Nie mniej jednak polecam, bo warto nawet dla zwykłej rozrywki. Wchłonęłam w 4 dni :)

W związku z tym, że Światowy Dzień Robienia na Drutach w Miejscach Publicznych był dość deszczowy i zimny wolałam zostać z drutami i kłębkiem w domu. Za to nadrobiłam w niedzielę a oto i zdjęcie zrobione przez męża, którego udało mi się na chwile oderwać od łowienia ryb nad żoliborskim kanałkiem.







3 komentarze:

  1. no to mnie zaciekawiłaś - jak mi wpadnie w łapki, nie omieszkam przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak kiedyś zdobędę to sobie też przeczytam :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak miło brzmiący tytuł :) Nie dziwię się ,że zainteresowała Cię ta książka :)
    Już nie jesteśmy takie naiwne i wiemy,że ludzie się tak jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nie zmieniają ;)
    Milutkie zdjęcie ci mąż zrobił :) Pozdrawiam serdecznie!!!!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz pozostawiony na blogu. Dzięki nim wciąż mam energię by kontynuować pisanie bloga.

Przepis na porażkę

Po kolejnej długiej nieobecności wracam z formą nietypową, choć uprawianą na tym blogu w dawnych czasach. Odesłałam krytyka, który kazał mi ...