środa, 21 października 2009

Jesienny deszczowy wieczór.

Jestem zmęczona. Ironio losu - po trzech dniach, bardzo miłych dniach spędzonych w domu, wracam do pracy zmęczona. I czemu? Bo obejrzałam kolejny głupi film amerykańskiej produkcji o kolejnym końcu świata. I do tego wracam ze świadomością, że wszystkie moje plany legły w gruzach - żadnego powrotu do domu, żadnej zmiany pracy. I do tego jeszcze ten nasz związek - tragedia.
Bynajmniej nie jest tak źle, jakby się zdawać mogło. Trzymam się całkiem dobrze i nawet ta wspomniana "tragedia" nie jest w stanie na dłużej pozbawić mnie dobrego humoru - wystarczy odpowiednia ilość muzyki celtyckiej, trochę książek, świeczki, krople deszczu we włosach, na szybie, ciepły koc i jeszcze raz książki, i ciepła herbata. Przecież nie jest źle. Pracuję tyle, ile pracować chcę. To, że aparatu jednak nie będę miała wcześniej nie jest aż tak trudne do zaakceptowania uwzględniając, że wkrótce wejdę w posiadanie dwóch książek dotyczących celtyckiego wzornictwa. Te kilka miesięcy (dokładnie 200 dni) poświęcę na twórczość celtycką, że pozwolę sobie tak to nazwać. Siostra stwierdziła, że chcąc nazbierać na ten aparat muszę całkowicie skupić się na nim, a nie szaleć ze szczęścia, gdy znajduję księgarnię internetową (polską) sprowadzającą książki zagraniczne. Moja siostra jednak nie jest mną i nie rozumie, iż kultura celtycka i druidyzm to moje życie, i jest ono dla mnie ważniejsze nawet niż aparat.
Ah, a gdy będę miała już książkę o druidyźmie, będę mogła przestać ukrywać się przed polskimi neopoganami (żart!) XD

...Zatrzymała się obok starej jabłoni. Było już ciemno, choć nie miała problemu z zobaczeniem jabłek leżących na ziemi - ich jasne kszatły wyraźnie kontrastowały z ciemnością wokół. Podniosła z ziemi jedno i nie bacząc na ziemię, którą było przybrudzone schowała do torby. Za sobą miała ciemną ścianę lasu, przed sobą rozległe pola, wiatr i deszcz. Nie bała się drzew, wiedziała jednak, że wśród nich schronienia szukają różne dzikie zwięrzęta - a ich się jednak bała. Domyślała się, że te dzikie zwięrzęta, które miała na myśli pewnie bały się jej tak samo jak ona ich, lecz różnica była taka, że ona ze strachu nie atakowała, one owszem. W oddali majaczył ciemny kształ lasu, pojedyńcze drzewa rozsiane po polach i deszcz, który nie śpiesząc się spadał z nieba. Schowa dłonie w rękawach płaszcza i ruszyła przed siebie. Po pewnym czasie wyszła na polną drogę, w oddali pojawiły się światła z niedalekiej wioski. Zatrzymała się w miejscu - tam gdzieś w oddali byli inni ludzie, schowani w ciepłych domach przed deszczem i chłodem. Przypomniała sobie jesienie sprzed lat, gdy ona także chowała się w ciepłym domu przy piecu, w którym palone drzewo wesoło trzaskało, gdy mama opowiadała niezwykłe historie. Uniosła twarz do góry, by móc spojrzeć w niebo. Na szkłach okularów pojawiły się duże krople deszczu, więc zdjeła je i włożyła do kieszeni płaszcza. Nie czuła żalu, tęsknoty do czasów dzieciństwa, nie czuła się nawet samotna. Podziękowała za to, co ma i nucąc cicho ruszyła przed siebie. Droga, którą szła omijała wioskę.

niedziela, 11 października 2009

Dzielić się szczęściem...

Szczęście moje jest szalone, ale jakże ludzkie - zaproponowano mi pracę w innym miejscu na lepszych warunkach (cały etat - dla porównania aktualnie mam 1/4, nie mogłabym zaś liczyć na więcej niż 3/4). Jestem oczywiście świadoma, że to odpowiednio więcej pracy i w pewnym momencie poczuję zmęczenie, ale chyba powinnam być usatysfakcjonowana wypłatą. I pomyśleć, że tyle się mówi o kryzysie i bezrobociu - od kiedy pracuję utwierdzam się w przekonaniu, że jeżeli ktoś chce pracować i się stara, nie powinien mieć w tej kwestii problemów. Chyba, że ma kłopoty ze zdrowiem. Ale to już inna bajka. Cały etat to nie wszystko, gdyż kierowniczka zgodziła się na moje warunki, a raczej cały jeden warunek - mogę pracować tylko od rana do popołudnia, gdyż (i tu kolejna dobra wiadomość, kolejny wielki powód do szczęścia) - WRACAM DO DOMU!!! To ostatni miesiąc mojego "pomieszkiwania" w Warszawie! Stwierdziłyśmy z siostrą, że wiele bardziej będzie mi się opłacało dojeżdżanie do pracy, tym bardziej, że moja mama i tak niemal codziennie przyjeżdża. A wszystkie to szczęście zmierzają ku jeszcze większemu szczęściu - im więcej pracy, tym więcej wypłaty i im więcej zaoszczędzę (za wynajem mieszkania płacę aktualnie 500 złoty, wg ogólnych wyliczeń za dojazd będę płaciła ok 200 zł), tym szybciej uzbieram na aparat i na lepszy model będę mogła sobie pozwolić.
Może śmieszy to jedyni mnie, ale coś takiego ostatnio we mnie jest, że ten aparat stał się niemal moją obsesją. Potrzebuję czegoś, czym mogłabym wypełnić wolny czas; czegoś, dzięki czemu poczuję znów satysfakcję z tworzenia. Wiem - to pułapka. Więcej pracy, mniej czasu wolnego, a więc teoretycznie mniej czasu na to tworzenie. Ale może to i lepiej, to, że mniej czasu wolnego. Może wreszcie przekonam się jak to jest, gdy jesień i zima minie mi bez depresji, bez głębszych załamań nerwowych, itp.
Ah, żeby nie było. Jest jeszcze jeden powód do szczęścia. Od pewnego czasu "znęcam się" nad swoim ciałem poprzez dietę i ćwiczenia. Widać efekty i czuć - po wczorajszym bieganiu dziś ledwo chodziłam, ale chodziłam i nie narzekałam. A jutro znów pobiegam, choćby ból nóg nie minął. Może zacznę uprawiać jogę?
Jutro dowiem się, jak spędzę następny weekend. Jeżeli nie po mojej myśli, będę zła, jak dawno nie byłam. Od trzech miesięcy, a więc od kiedy tylko pracuję nie miałam żadnego wolnego weekendu, więc mi się należy :) Ciekawe tylko, czy ktoś to uszanuję. A weekend mam zamiar spędzić u Keriann ;)
Jutrzejsze popołudnie mam wolne, więc jutro Was odwiedzę.
Pozdrawiam Serdecznie!
Liadan

wtorek, 6 października 2009


Wróciłam do Domu. Kilka cudownych dni z dala od miasta, od strasznej samotności i wieczornych smutków. Jedyne, czego mi teraz brakuję to aparat, by móc zamknąć w zdjęciach cudowne jesienne krajobrazy, których – jestem pewna – pełno po polach i lasach. Pocieszam się myślą, że za rok też będzie piękna jesień, a ja będę już miała aparat, by móc ją sfotografować. Przyznaję, skłamałam. I wcale nie jest łatwo oszukiwać samą siebie, w ogóle nie jest łatwo. Zdaję sobie sprawę, że nie byłoby to życie, gdyby było za łatwo. Dlatego ta cała miłość musi być tak cholernie trudna. Zastanawiam się ile razy przeszło mi przez myśl, że mam jej już serdecznie dość i najchętniej dałabym sobie spokój. Może gdybym nie bała się samotności tak jak się boję już dawno podjęłabym decyzję o zakończeniu tych, w gruncie rzeczy, zabawnych prób nauki kochania. Niby całe życie uczę się cierpliwości, a jednak, z dnia na dzień jest coraz gorzej. Jesienna chandra przysiadła na skraju łóżka i mówi, że lepiej nie będzie. To nie jest miłe z jej strony, ale niczego innego się nie spodziewałam. Zresztą to nie pocieszenie jest mi potrzebne. Tylko obecność.
A zdjęcie w ramach podziękowania za lekcję o zaklęciach, a może za samą rozmowę ;)

"Nawet teraz noc jest pełna srebrnych źdźbeł deszczy. A gdy poślę swą duszę niech ujrzy Twoje ciało"

Przepis na porażkę

Po kolejnej długiej nieobecności wracam z formą nietypową, choć uprawianą na tym blogu w dawnych czasach. Odesłałam krytyka, który kazał mi ...