środa, 22 lipca 2009

Leśni ludzie, cz.1

Ostrożnie. Rozsądnie dawkuj szczęście. Na początek jeden krótki wdech, dopiero potem będziesz mogła oddychać pełną piersią rozkoszując się cudownym zapachem lasu.
Spokojnie. Drzewa donikąd się nie wybierają, będziesz mogła się jeszcze nacieszyć dotykiem ich szorstkiej kory. Szalona, swoim niezgrabnym ciałem próbuje naśladować grację nimf tańcząc wśród zieleni pól.
I wiesz, że Ona to widzi, że się śmieje z Ciebie i w ten sposób choć na chwilę zapomina o smutkach ludzkości, o wszystkich tych, którzy obwiniają Ją o każde swe niepowodzenie. I dzięki temu jesteś szczęśliwa, bo mogłaś coś zrobić zarówno dla niej jak i dla siebie. A i publikę miałaś nie najgorszą, gdy duchy drzew przyglądały Ci się z ciekawością, a potem dołączyły do twojego tańca pochylając raz za razem uliścione korony. Zanikają granice zmyślone przez rozum, kolory nabierają kształtów, kształty kolorów. Świat, rzeczywistość jest plamą poruszającą się niczym fale oceanu. Spokojnie, uspakajają, kołyszą rozedrgane zmysły. Czym jest ciało, gdy można nim zrobić tak wiele i dzięki niemu poczuć czym jest świat, czym życie?
Jeden krok do przodu, w nową rzeczywistość, w nowe nieistnienie. Będziesz odkrywała świat za światem poszukując lustra by wrócić do siebie, będziesz pukała do drzwi każdego z mijanych w podróży domów. Aż wreszcie przypomnisz sobie tamtą polanę i las, gdzie drzew jest tak wiele, że promienie Słońca ledwo przebijają się przez ich gęste korony. Zastanawiałaś się kiedyś, czy gdyby nie było lasu, czy świat nie byłby idealną plamą zieleni i błękitu. Ale las był, zapraszał poczuciem bezpieczeństwa, oferował całe swe bogactwo i wiedziałaś, że przewodnik właśnie tam cię zabierze. W głąb tego lasu.
A tam woda spływa kaskadami po gładkich kamieniach wydobywając z głębi siebie szmer tak delikatny, że gdybyś tylko spróbowała zasnąć, on byłby ci najpiękniejszą kołysanką. Światełka migocą jak gwiazdy na nocnym niebie, jak świeczki, których nie gasi wietrzyk poruszający twoimi włosami.

cdn.

wtorek, 21 lipca 2009

"Bogi, co macie rząd dusz..."

„Di, quibus imperium est animarum, umbraeque silentes
et Chaos et Phlegethon, loca nocte tacentia late,
sit mihi fas audita loqui, sit numine uestro
pandere res alta terra et caligine mersas”
Publius Vergilius Maro, "Aeneidos" 1.6, vv. 264-267

piątek, 10 lipca 2009

Wędrujemy zmęczonymi ulicami miast

Wracan. Generalnie nic takiego się nie stało by taka decyzja była czymś usprawiedliwiona. Zresztą, któż jakiegokolwiek usprawiedliwienia potrzebuje? Teoretycznie mogłabym porzucić blogowanie na rzecz wyższych wartości, np. wiedzy, poznania świata, który jest tak bardzo mi obcy. W praktyce jednak jestem od tego uzależniona. Niestety nie dane mi uzależnić się od czegoś szlachetniejszego. Grafomanka o narcystycznych skłonnościach pisze bloga, gdyż z całego serca pragnie by świat ją wreszcie zauważył. Ale bez obaw, nie będę krzyczała hasłami, komentowała polskiej sceny politycznej, rozrywkowej i tym podobnych. Nie pojawi się tu słówko na temat tak zwanych sław, ludzi, których pełno w mediach, gdyż autorka tego bloga jak by nie było nie przepada za tą tzw czwartą władzą, ceniąc prawdę. A liczby są tylko liczbami, ilość blogów takich jak mój mało mnie interesuję. Naprawdę.
Dzieląc się moim przeciekawym życiem: poważnie zastanawiam się na rozpoczęciem studiów w tym roku. Nie mam ochoty studiować. Tydzień pracy uświadomił mi, że może to być dość miłe, satysfakcjonujące zajęcie, nie na tyle męczące bym miała narzekać. I z tegoż wynika mój zamiar przepracowania tego roku. Popracuję sobie, może wreszcie zasmakuję tej młodości, która ponoć taka wspaniała, trochę zaszaleje. A przy okazji poprawię to, co tak zaniedbałam i z czego jestem tak bardzo niezadowolona. Cóż, jedyne czego teraz żałuję, to kwoty, którą wpłaciłam na studia w ramach rekrutacji. W poniedziałek okaże się, czy w ogóle miałam szansę studiowania w tym roku. Łatwiej byłoby powiedzieć moim rodzicom, że się nie dostałam i nie będę studiowałam, zamiast, że się dostałam, ale nie chcę studiować. I tak są zdania, że to moje życie i to, co z nim zrobię zależy ode mnie, ale... ale i tak byłoby łatwiej.
Tydzień w Warszawie. To miasto mnie zmienia. Jakoś rzadko sięgam po książki, które towarzyszyły mi ciągle ostatnimi czasy. Mniej Celtów, druidyzmu, magii codzienności. Praktycznie nie mam na to czasu, jednak nawet myślami jestem tym tematom odległa. Praca. Jest ucieczką od uczuć, od myśli. I jest mi z tym stanem doskonale. I byle tylko osiągnąć stan "nie-bycia-nowym" i nie musieć odpowiadać 10 razy dziennie na pytania "i jak ci się podoba, jak ci się pracuje, jak sobie radzisz...?" Co za dużo to niezdrowo. Jutro wolne.
I jest jeszcze coś w tym mieście. Odrażający racjonalizm, posunięty do tego stopnia, że śmiem twierdzić, iż nie odczuwam tu obecności Boga. Było mi łatwo wierzyć będąc na wsi, mając ciągły kontakt z natura, z tym, co pierwotne. Tutaj jest beton, żelazo, stosy papieru, i ludzie. Wszyscy tacy sami bez względu na wiek, płeć, styl, itp. I nienawidzę komunikacji miejskiej. Niestety po 8 godzinach pracy moje stopy są na tyle zmęczone by kilku kilometrowy spacer był wysiłkiem niemal do niezrealizowania.
Widziałam księżyc. I zadałam sobie tylko jedno pytanie - jakie to ma znaczenie?

Przepis na porażkę

Po kolejnej długiej nieobecności wracam z formą nietypową, choć uprawianą na tym blogu w dawnych czasach. Odesłałam krytyka, który kazał mi ...