czwartek, 24 grudnia 2009

O Yule, prezencie dla Marcina i życzeniach.




Yule minęło mi bardzo przyjemnie, chociaż – co przyznaję bez wstydu – obyło się bez rytuałów – żadnych świeczek, pieśni, jedynie myśli kierowane ku Bogini, świadomość zmiany. Było bardzo miło spędzić ten dzień w pracy, wszystko przez cudowne towarzystwo znajomego. Tymczasem jestem w domu, tradycyjnie – jutro usiądę przy wigilijnym stole z rodziną, postaram się być miła, chociaż opłatek sobie daruję – dla zachowania szacunku wobec własnej „religii”.

Powyższe zdjęcia są zaś prezentem dla Marcina – mówiłam, że marzy mi się Twoja książka, a któż może realizować moje marzenia, jeżeli nie ja sama?

Miłości – tej najszczerszej, która uszczęśliwia, która sprawia, że życie nabiera barw, sensu, a na twarzy pojawia się uśmiech!

sobota, 19 grudnia 2009

fade with the morning light..

Czy szaleństwem jest kochać wspomnienie człowieka, którego znało się dawno temu?
Tak, z pewnością. O wiele łatwiej uwierzyć, że miłość jest tylko zabawą – kilka uśmiechów, kradzież spojrzeń, imię wypowiadane z czułością i śmiech na pożegnanie. O wiele łatwiej niż zadręczać się przeszłością.
Kiedyś uciekałam przed miłością, a gdy pokochałam pierwszy raz od kilku lat poczułam smak szczęścia. Noszę w sobie bardzo piękne wspomnienia. Są wszystkim co mam. Prawda jest zbyt subiektywna, bym mogła nazwać ją Prawdą, taką pisaną z dużej litery z całym bagażem znaczeń, które się pod tym słowem kryją.
Jeden majowy wieczór. Zapach akacji, blask gwiazd na niebie, ciepło ramienia.
Miejsce, które mnie wzywa i wiem, że wbrew rozsądkowi wrócę tam, będę tam wracać ciągle, zawsze, tak jak obiecałam.

Czy miłość może być wieczna?

"...and the rains came down, and the stars fell from the sky
Oh, how dark the night
It always seems those Castle & Dreams
Fade with the morning light..."

Blackmore's Night, Castle & Dreams

środa, 9 grudnia 2009

legenda wyśniona (9 grudnia)

9 grudnia 2006 roku,

Kolejne nieporozumienie z rodzicami, słowa raniące niczym ostrza i potrzeba samotności. Wyszłam z domu, chociaż czerń nadchodzącej nocy spowijała świat. Bez lęku postawiłam pierwszy krok na ścieżce prowadzącej do lasu. Postanowiłam - to będzie moja własna ścieżka, samotna ścieżka.

Wtedy po raz pierwszy porzuciłam Kościół z Jego Chrystusem. Ale wiosna przyniosła zmiany. Poznałam Keriann, odkryłam druidyzm, który stanowił "ucieleśnienie" idealnej filozofii, ścieżki przez życie. Był sensem, szczęściem, spełnieniem marzeń, których nie śmiałam śnić. Byłam szczęśliwa - na fali tego szczęścia postanowiłam spróbować jeszcze raz. Keriann pisała, że musi być w tym jakiś głębszy zamysł Boga, Jego pragnieniem miałoby być bym była chrześcijanką,
skoro sprawił, że narodziłam się w takiej rodzinie, pośród takich ludzi. Ale nawet ten stan nie trwał wiecznie. Wicca ciągnęła, intrygowała, kazała się odkrywać. I chociaż mnożyły się powody, dla których nie mogłam dokonać tego właśnie wyboru - ta droga nigdy tak naprawdę nie zniknęła z pola widzenia. Zawsze był wybór, zawsze to mogła być Wicca.

9 grudnia 2007 roku,

Rozmowa z przyjacielem, cudowne dźwięki muzyki celtyckiej i słowa pieśni wiccańskich. "Słuchaj głosu serca", a w sercu miłość do Bogini. Irracjonalna, ale silna tak bardzo, by myśl o porzuceniu tego kultu nigdy nie była rozważanana poważnie.

Była jednak też rozmowa z Keriann, ogień nowych wątpliwości i brak spokoju związany z niemożnością dokonania wyboru. Przez kilka miesięcy żyłam przekonaniem, że nie muszę się określać, że stan pomiędzy jakże charakterystyczny dla kultury celtyckiej jest w tej sytuacji dla mnie najlepszy. Szkoda jedynie, że sobie to wmawiałam, a rzeczywistość była zgoła inna.

9 grudnia 2008 roku,

Wybór zawarty w kilku słowach napisanych pod wpływem bardzo silnych emocji. Wydarzenia i sytuacje, które zamknęły drzwi powrotu do przeszłości. Morze żalu, brak siły, by dłużej walczyć, a i wiary w sens dalszej walki nie było. Życie, które dokonało wyboru na przekór nam wszystkim. Widocznie już tak jest, że zgodana coś jest sprzeciwem wobec czegoś innego.

Skoro Maleficos non patieris vivere nie pozwól mi żyć.

9 grudnia 2009 roku,

Płonąca świeczka jako podziękowanie za wszystko. Dla Bogini.

Ogień wolno gasł. Wiatr w kominie mielił dym. Czarodziejski dom - mówi do
mnie. Za oknami chłód. Zimny oddech duchów nocy. Nie otwieraj drzwi. Nie
otwieraj bramy mroku.

Kat, Legenda Wyśniona




MusicPlaylist
Music Playlist at MixPod.com

sobota, 5 grudnia 2009

"forest is within me..."

Drzewa dają ukojenie. Wystarczy dotknąć dłonią szorstkiej kory, przytulić do niej policzek, objąć ramieniem. Ofiarowują spokój. Czy czegoś żądają w zamian? Daję im swoją miłość, szacunek czasami obecność. Częściej jednak powierzam smutek, problemy, łzy. Najpiękniejsze jest jednak to, że dzięki nim przestaje płakać, złościć się, denerwować. Przy nich jestem najspokojniejszą osobą na świecie. Dla nich jestem. Czasami tylko przy nich potrafię naprawdę być.

poniedziałek, 23 listopada 2009

Dwa lata

Dwa lata pisania bloga.

14 maja 2009 - Day after day (dzień za dniem)

Mija dzień za dniem.

Jestem wolna, niemal jak wiatr. Nic nie jest w stanie mnie zatrzymać. Ból głowy, słabość mięśni.
Determinacja. Pójdę tam gdzie zechcę, bo nie ma nic, co by mnie tu trzymało.

W gruncie rzeczy jesteśmy zupełnie inni. I znów nasuwa się ta myśl, której nie chcę, bo ona każe poczynić pewne kroki, działania, których się boję. Związek ze strachu przed samotnością.
Jestem wolna, bo mogę iść tam gdzie zechcę. Ale to jest kłamstwo.

Nie jestem wolna, gdyż istnieje strach. Jeżeli pojawi się na mojej drodzę nie przejdę, nie pójdę dalej. Zatrzymam się i będę się wpatrywać w niego z drżącym sercem, a myśli będą płynęły za wolno by cokolwiek zrobić.

A potem Ona postanowi zamknąć się w sobie. Dorobi ideologię. Wmówi sobie wszystko, by tylko przeżyć. Bo najważniejsza jest wola przeżycia.

***

23.11.2009 - No Fear (Bez Strachu)

Deskath, prowadzisz mnie na szczyt ruin zamku. Wyciągasz rękę i prosisz bym razem z Tobą wspięła się na wieże, albo na to, co z niej zostało. Ale ja spoglądam w dół i przeraża mnie przepaść pode mną. Kamienie pod moimi stopami są zbyt kruche , bym miała powierzyć im ciężar mojego ciała. Wiatr unosi moje włosy, szumi w fałdach i falbanach sukni, owija się w koronki rękawów. Pytasz, co mam do stracenia, przecież jestem martwa?!
Ta myśl pociąga za sobą inne, prowokuje do działnia. Przecież nie duszę - duszy nie można stracić. Życie? To, którego już nie masz. Czy jest więc wciąż coś, czego się boję? Podaję Ci dłoń i wspinam się na ten fragment wieży, który oszczędził bezlitosny czas i wiatr. Tam są tylko Twoje ramiona. Jest przepaść, która zaprasza - ale skoro jesteśmy duchami pofruńmy ponad nią?

Istota strachu - pytanie - co masz do stracenia?

sobota, 14 listopada 2009

...

Zrozum mnie . Dobro walczy ze złem. Rozsądek z uczuciami. Jestem skrajnością, i w skrajności harmonią. Godzę się ze złem we mnie, byle tylko nie zdominowało dobra. Kocham równie mocno jak nienawidzę, a miłość jest równie silna jak nienawiść.

Kochaj mnie – gdy będę cię krzywdzić, i gdy będę krzywdzić siebie, byle tylko tobie zaoszczędzić bólu. Kochaj mnie – gdy będę się do ciebie tulić, i gdy będę uciekać przed twoim dotykiem, nie licząc się nigdy z Tobą.

Jeszcze mnie znienawidzisz. Tego dnia uśmiechnę się do Ciebie i zobaczysz kim naprawdę jestem.

środa, 21 października 2009

Jesienny deszczowy wieczór.

Jestem zmęczona. Ironio losu - po trzech dniach, bardzo miłych dniach spędzonych w domu, wracam do pracy zmęczona. I czemu? Bo obejrzałam kolejny głupi film amerykańskiej produkcji o kolejnym końcu świata. I do tego wracam ze świadomością, że wszystkie moje plany legły w gruzach - żadnego powrotu do domu, żadnej zmiany pracy. I do tego jeszcze ten nasz związek - tragedia.
Bynajmniej nie jest tak źle, jakby się zdawać mogło. Trzymam się całkiem dobrze i nawet ta wspomniana "tragedia" nie jest w stanie na dłużej pozbawić mnie dobrego humoru - wystarczy odpowiednia ilość muzyki celtyckiej, trochę książek, świeczki, krople deszczu we włosach, na szybie, ciepły koc i jeszcze raz książki, i ciepła herbata. Przecież nie jest źle. Pracuję tyle, ile pracować chcę. To, że aparatu jednak nie będę miała wcześniej nie jest aż tak trudne do zaakceptowania uwzględniając, że wkrótce wejdę w posiadanie dwóch książek dotyczących celtyckiego wzornictwa. Te kilka miesięcy (dokładnie 200 dni) poświęcę na twórczość celtycką, że pozwolę sobie tak to nazwać. Siostra stwierdziła, że chcąc nazbierać na ten aparat muszę całkowicie skupić się na nim, a nie szaleć ze szczęścia, gdy znajduję księgarnię internetową (polską) sprowadzającą książki zagraniczne. Moja siostra jednak nie jest mną i nie rozumie, iż kultura celtycka i druidyzm to moje życie, i jest ono dla mnie ważniejsze nawet niż aparat.
Ah, a gdy będę miała już książkę o druidyźmie, będę mogła przestać ukrywać się przed polskimi neopoganami (żart!) XD

...Zatrzymała się obok starej jabłoni. Było już ciemno, choć nie miała problemu z zobaczeniem jabłek leżących na ziemi - ich jasne kszatły wyraźnie kontrastowały z ciemnością wokół. Podniosła z ziemi jedno i nie bacząc na ziemię, którą było przybrudzone schowała do torby. Za sobą miała ciemną ścianę lasu, przed sobą rozległe pola, wiatr i deszcz. Nie bała się drzew, wiedziała jednak, że wśród nich schronienia szukają różne dzikie zwięrzęta - a ich się jednak bała. Domyślała się, że te dzikie zwięrzęta, które miała na myśli pewnie bały się jej tak samo jak ona ich, lecz różnica była taka, że ona ze strachu nie atakowała, one owszem. W oddali majaczył ciemny kształ lasu, pojedyńcze drzewa rozsiane po polach i deszcz, który nie śpiesząc się spadał z nieba. Schowa dłonie w rękawach płaszcza i ruszyła przed siebie. Po pewnym czasie wyszła na polną drogę, w oddali pojawiły się światła z niedalekiej wioski. Zatrzymała się w miejscu - tam gdzieś w oddali byli inni ludzie, schowani w ciepłych domach przed deszczem i chłodem. Przypomniała sobie jesienie sprzed lat, gdy ona także chowała się w ciepłym domu przy piecu, w którym palone drzewo wesoło trzaskało, gdy mama opowiadała niezwykłe historie. Uniosła twarz do góry, by móc spojrzeć w niebo. Na szkłach okularów pojawiły się duże krople deszczu, więc zdjeła je i włożyła do kieszeni płaszcza. Nie czuła żalu, tęsknoty do czasów dzieciństwa, nie czuła się nawet samotna. Podziękowała za to, co ma i nucąc cicho ruszyła przed siebie. Droga, którą szła omijała wioskę.

niedziela, 11 października 2009

Dzielić się szczęściem...

Szczęście moje jest szalone, ale jakże ludzkie - zaproponowano mi pracę w innym miejscu na lepszych warunkach (cały etat - dla porównania aktualnie mam 1/4, nie mogłabym zaś liczyć na więcej niż 3/4). Jestem oczywiście świadoma, że to odpowiednio więcej pracy i w pewnym momencie poczuję zmęczenie, ale chyba powinnam być usatysfakcjonowana wypłatą. I pomyśleć, że tyle się mówi o kryzysie i bezrobociu - od kiedy pracuję utwierdzam się w przekonaniu, że jeżeli ktoś chce pracować i się stara, nie powinien mieć w tej kwestii problemów. Chyba, że ma kłopoty ze zdrowiem. Ale to już inna bajka. Cały etat to nie wszystko, gdyż kierowniczka zgodziła się na moje warunki, a raczej cały jeden warunek - mogę pracować tylko od rana do popołudnia, gdyż (i tu kolejna dobra wiadomość, kolejny wielki powód do szczęścia) - WRACAM DO DOMU!!! To ostatni miesiąc mojego "pomieszkiwania" w Warszawie! Stwierdziłyśmy z siostrą, że wiele bardziej będzie mi się opłacało dojeżdżanie do pracy, tym bardziej, że moja mama i tak niemal codziennie przyjeżdża. A wszystkie to szczęście zmierzają ku jeszcze większemu szczęściu - im więcej pracy, tym więcej wypłaty i im więcej zaoszczędzę (za wynajem mieszkania płacę aktualnie 500 złoty, wg ogólnych wyliczeń za dojazd będę płaciła ok 200 zł), tym szybciej uzbieram na aparat i na lepszy model będę mogła sobie pozwolić.
Może śmieszy to jedyni mnie, ale coś takiego ostatnio we mnie jest, że ten aparat stał się niemal moją obsesją. Potrzebuję czegoś, czym mogłabym wypełnić wolny czas; czegoś, dzięki czemu poczuję znów satysfakcję z tworzenia. Wiem - to pułapka. Więcej pracy, mniej czasu wolnego, a więc teoretycznie mniej czasu na to tworzenie. Ale może to i lepiej, to, że mniej czasu wolnego. Może wreszcie przekonam się jak to jest, gdy jesień i zima minie mi bez depresji, bez głębszych załamań nerwowych, itp.
Ah, żeby nie było. Jest jeszcze jeden powód do szczęścia. Od pewnego czasu "znęcam się" nad swoim ciałem poprzez dietę i ćwiczenia. Widać efekty i czuć - po wczorajszym bieganiu dziś ledwo chodziłam, ale chodziłam i nie narzekałam. A jutro znów pobiegam, choćby ból nóg nie minął. Może zacznę uprawiać jogę?
Jutro dowiem się, jak spędzę następny weekend. Jeżeli nie po mojej myśli, będę zła, jak dawno nie byłam. Od trzech miesięcy, a więc od kiedy tylko pracuję nie miałam żadnego wolnego weekendu, więc mi się należy :) Ciekawe tylko, czy ktoś to uszanuję. A weekend mam zamiar spędzić u Keriann ;)
Jutrzejsze popołudnie mam wolne, więc jutro Was odwiedzę.
Pozdrawiam Serdecznie!
Liadan

wtorek, 6 października 2009


Wróciłam do Domu. Kilka cudownych dni z dala od miasta, od strasznej samotności i wieczornych smutków. Jedyne, czego mi teraz brakuję to aparat, by móc zamknąć w zdjęciach cudowne jesienne krajobrazy, których – jestem pewna – pełno po polach i lasach. Pocieszam się myślą, że za rok też będzie piękna jesień, a ja będę już miała aparat, by móc ją sfotografować. Przyznaję, skłamałam. I wcale nie jest łatwo oszukiwać samą siebie, w ogóle nie jest łatwo. Zdaję sobie sprawę, że nie byłoby to życie, gdyby było za łatwo. Dlatego ta cała miłość musi być tak cholernie trudna. Zastanawiam się ile razy przeszło mi przez myśl, że mam jej już serdecznie dość i najchętniej dałabym sobie spokój. Może gdybym nie bała się samotności tak jak się boję już dawno podjęłabym decyzję o zakończeniu tych, w gruncie rzeczy, zabawnych prób nauki kochania. Niby całe życie uczę się cierpliwości, a jednak, z dnia na dzień jest coraz gorzej. Jesienna chandra przysiadła na skraju łóżka i mówi, że lepiej nie będzie. To nie jest miłe z jej strony, ale niczego innego się nie spodziewałam. Zresztą to nie pocieszenie jest mi potrzebne. Tylko obecność.
A zdjęcie w ramach podziękowania za lekcję o zaklęciach, a może za samą rozmowę ;)

"Nawet teraz noc jest pełna srebrnych źdźbeł deszczy. A gdy poślę swą duszę niech ujrzy Twoje ciało"

sobota, 26 września 2009

[Boże miasta...]

Boże miasta zaczekaj na mnie
W ciemnym zaułku
W zmęczonym świetle latarni
Odpoczywam po trudzie
Dnia powszedniego
Pogasły gwiazdy na niebie
Pod opuszczonymi powiekami
Przemykają obrazy
Imitując pragnienia
Zagnieżdżone w podświadomości
Nieświadomość jednostki
I niezrozumienie samego siebie

Uwolnij mnie od mego cienia
Prześladowcy i tropiciela
Który moją ścieżką kroczy
Udając przyjaciela
Jedynego jaki jest
Był, i będzie

niedziela, 13 września 2009

jak celtycka plecionka

Niekłamanie – czuję się wspaniale mogąc zagłębiać się w świecie Celtów i przemierzając ścieżki i bezdroża druidyzmu. Wiem, że robię coś, co kocham, co pozwala mi się odnaleźć w tym świecie, co jest moje, własne.
„Życie jest jak celtycka plecionka” i jakże jest cudownie, gdy takie właśnie jest. Musiałam napisać coś, czym może wkrótce się pochwalę, może nie, w każdym razie, by to napisać musiałam sięgnąć do wielu źródeł, nosiłam przy sobie wydrukowane artykuły z netu, i gdy je wyjęłam w chwili wolnej przed spotkaniem w pracy znajoma spytała, co to takiego. Gdy zaczęłam jej opowiadać (jak zwykle nie mogąc znaleźć odpowiednich słów), w jej głosie pojawiło się coś na kształt podziwu. I nie, nie czuję się ponad innymi ze względu na zainteresowanie, ja nawet nie czuję się zbyt wyjątkowa przez to – przez inne cechy charakteru owszem, ale to… Pasja dobra jak każda inna, a że akurat Celtowie… Może dzieło przypadku, może tak miało być. Któż to wiem, któż odgadnie?
Czuję się szczęśliwa przez to, dzięki temu.
I dzięki Keriann, która pewnie nawet nie zdając sobie z tego sprawy, trzyma mnie w pionie ;)

A nowy blog jest owszem, z postami starszymi. Tak nieco późno mi do głowy przyszło, że adres tamtego był nieco… dwuznaczny. Bo któż dziś wie, kim była Tacida?
Jeszcze tu trochę muszę popracować, szczególnie nad linkami (szczerze powiedziawszy często mi samej się przydają :)) i będzie pięknie. Zobaczycie.

A wkrótce Mabon, i odwiedziny w domu. Rośnie we mnie szczęście, wkrótce wybuchnie, więc będę tańczyła pośród drzew. Teraz zabieram się za malowanie =)

Pozdrawiam Was Serdecznie!

wtorek, 8 września 2009

Mistrz Tolkien

Każda przeczytana książka jest podróżą. Jedne nudzą, inne na długi czas zapisują się w naszej pamięci, tak, że wracamy na wydeptany trakt ilekroć dotyka nas tęsknota.
Żebym to ja pamiętała kiedy po raz pierwszy sięgnęłam po książkę Mistrza i co mnie wtedy podkusiło. Chyba szły wakacje, nauka dobiegła końca, a że życie towarzystkie, jakie wtedy prowadziłam było raczej martwe - trzeba było zapełnić sobie wolny czas czymś przyjemnym - czytaniem.
Wcześniej byłam miłośniczką Harrego Pottera. Przyznaję nawet, że nie tak dawno temu zakończyłam z tym wyjątkowym młodzieńczem podróż i nie sądzę bym kiedyś miała powrócić z nim do Hogwartu, chyba, że będę czytała tę sagę swojemu dziecku.
Ale z Tolkienem jest zupełnie inaczej. Moje uwielbienie dla jego twórczości nie ma końca. I z niejakim wstydem przyznaję, że wciąż są jakieś jego dzieła, których nie przeczytałam - nie mniej jednak przeczytam, gdy tylko wpadną mi w ręcę, a kiedyś z pewnością to nastąpi. Dzięki przeczytaniu jego biografii czuję się wzbogacona wewnętrznie na tyle, by zastanowić się, gdy pan Sapkowski w wywadzie z panem Beresiem ("Historia i Fantastyka", SuperNowa, Warszawa 2005) stwierdza, że Tolkien "miał czas" by stworzyć Śródziemie od podstaw. Z mojej wiedzy jasno wynika, iż Mistrz takiego czasu "mógł" wcale nie mieć, gdyż praca wykładowcy na uniwersytecie z pewnością do łatwych i mało czasochłonnych nie należała, jednakże nie "mogło" nie chodzić tu wcale o czas poświęcony pisaniu książki, lecz sam stosunek do twórczości literackiej. Zainteresowanych jednak odsyłam do biografii Tolkiena. Swoją drogą - zastanawiam się skąd taka opinia u pana Sapkowskiego, który z pewnością wiedział, czym zajmował się Tolkien i podejrzewam również, że wiedział również, co nim kierowało, gdy tak starannie tworzył swoje dzieło.
Postanowiłam po raz czwarty wyruszyć w podróż razem z Frodem. Dokąd tym razem ścieżka nas zaprowadzi, co nowego odkryjemy?

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Łzy

Przyjechał, ale ja nie mogłam z nim porozmawiać, bo pracowałam. Ilekroć chciałam do niego iść pojawiała się kierowniczka znajdując mi kolejne zajęcia. I chociaż wiedziałam, że on tam czeka robiłam wszystko, co mi kazała zrobić. Kiedy skończyłam podeszłam do niego. Siedział przy stoliku z jakimś kolegą, którego nie znałam, chociaż wydawał mi się dość znajomy. Gdy mnie zobaczył wstał i powiedział, że musi już iść. I poszedł. Wróciłam do domu. Tylko rzuciłam okiem na dogasające zgliszcza spalonego budynku. Stojąc w ogródku przyglądałam się zawalonemu dachowi mojego domu. Poszłam na stary ganek przy ogródku, schowałam się w liściach winogrona i zaczęłam płakać....

***

Dlaczego ON?!

środa, 26 sierpnia 2009

Zapachem jabłek

Aż trudno mi uwierzyć, że to ostatni dzień wolnego i już jutro wracam do Warszawy. Trzy cudowne dni, mnóstwo czasu spędzonego na spacerach po okolicy, przesiadywaniu w lesie i odkrywaniu nowych magicznych miejsc. Jeżeli chodzi o te ostatnie dzisiejszy dzień był szczególnie owocny. Odkryty zakątek lasu tchnie nie tylko magią, ale pewnym pogaństwem - miejsce, w którym mieszka Duch Lasu.
Jesiennie się robi. Wieczory przynoszą mi do snu melancholię, pragnienie bliskości ukochanej osoby. Tak dziwnie kroczyć piaszczystą drogą wśród tej pustki - jeszcze niedawno pola były pełne zboża, złote i szumiące na wietrze, a teraz w powietrzu unosi się tylko zapach zaoranej ziemi. Liście spadają z drzew. Wyciągam je z włosów nucąc pod nosem jesienne liryki. Znajduję pierwsze grzyby, a torbę wypchaną mam zapachem jabłek. Osuwam z ramion ramiączka koszulki by wchłonąć jak najwięcej promienii słońca, uzupełniam zapasy pozytywnej energii na czas jesienno-zimowy.
Uśmiecham się, bo ta jesień przyniesie mi coś więcej niż melancholię - przyniesie wspomnienia pięknych chwil - początku naszej znajomości.
Jest mi dziwnie ze świadomością, że nie pójdę z pierwszym września do szkoły, że nie spotkam znajomych, nie porozmawiam z Kasią i nie będziemy się już nigdy śmiały na lekcjach historii. Fajnie było mieć taką znajomą jak ona, a teraz każda idzie we własną stronę ku własnej przyszłości. Mam nadzieję, że spotkamy się za 10 lat na zjeździe absolwentów. Ah, wtedy dopiero będziemy miały sobie wiele do powiedzenia, chociaż - widywałyśmy się codziennie a i tak było o czym rozmawiać, zawsze. Zadziwiające prawo przyjaźni kobiet.

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Piękno - pojęcie subiektywne

Krok za krokiem jestem coraz głębiej w świecie fotografii. Oglądam, podziwiam, a przy okazji uczę się, poznaję różne techniki, dostrzegam to, co wcześniej było dla mnie niewidoczne – przede wszystkim szumy na zdjęciach. Ale to nic – mówię sobie – będę miała lepszy aparat nie będzie szumów, zdjęcia będą lepsze. Lepsze?

Bo doskonałe zdjęcie jest wtedy, gdy zarówno technika wykonania jak i temat są doskonałe? I właśnie – takie mam wrażenie – nie o to chodziło w mojej miłości do fotografii, nie tak ona miała wyglądać. To miało być przede wszystkim ukazywanie więcej PIĘKNA. Lepszy aparat to nie tylko lepsze zdjęcie z technicznego punktu widzenia, to bogatsza kolorystka, a więc wierniejsze odzwierciedlenie rzeczywistości, to możliwość fotografowanie tego, czego wcześniej sfotografować się nie dało – bo na przykład było za daleko, ruszało się, było za małe (możliwości robienia zdjęć makro w cyfrówce są ograniczone) itd., itp. Czytam komentarze do zdjęć własnych, do zdjęć innych i odnoszę wrażenie, że wiele ludzi skupia się jedynie na technice – jak gdyby powiedzenie, że zdjęcie jest piękne, bo ukazuje coś pięknego było dla nich zbyt banalne, by mogli coś takiego wystukać na klawiaturze własnych komputerów. Z drugiej strony – piękno jest pojęciem subiektywnym. I dlatego właśnie komentuję zdjęcia, które mi się podobają, o których mogę powiedzieć piękne. Zdarza mi się pisać, że mogłoby być lepsze, gdyby fotograf się postaram, ale bardzo rzadko – żaden ze mnie krytyk, zresztą moja wiedza jest za mała bym miała kogokolwiek krytykować, skoro moje własne zdjęcia są niedoskonałe pod względem techniczny. Denerwuję mnie, gdy piszę komuś, że jego zdjęcie jest piękne, a ten odpowiada, że jest niedoskonałe, że np. makro to nie jest jego dziedzina, więc są błędy, itd.

Czy piękno musi być doskonałe pod każdym względem? Może ktoś stwierdzić, że tak, że właśnie taka powinna być definicja piękna – doskonałość pod wszystkimi względami. Skoro tak, któż odważy się powiedzieć o człowieku – piękny? Nie spotkałam jeszcze doskonałego człowieka i nie sądzę by ten dzień miał kiedykolwiek nastąpić. Spotykałam za to ludzi pięknych pod pewnymi względami, nie wszystkimi rzecz jasna, lecz pewnymi właśnie.

„Piękno jest na to by nas zachwycało…”



A to jest piękno - zdjęcia pana, który jest moim guru w dziedzinie fotografii

piątek, 7 sierpnia 2009

W szerokim świecie...

Ot, i post na życzenie...

W szerokim świecie bywa mi różnie. Czasami wracam do domu zmęczona, z okropnym bólem głowy i ogólną nienawiścią wobec ludzkości. Gdy patrzę na ludzkie wykolejenia nie jest mi wcale żal. Niektórzy wystarczająco się nad sobą użalają, by nie potrzebować współczucia innych.
Ale są ludzie, którym jednak współczuje. Przyglądałam się pewnej kobiecie napotkanej w tramwaju. Było w niej dużo naturalnego piękna – piękna zniszczonego przez zaniedbanie, jakieś straszne szaleństwo, które niemal krzyczało z całej jej osoby – podarte klapki, włosy w bezładzie, i ten uśmiech na twarzy… Mogła być tak piękna, gdyby jej życie potoczyło się inaczej. A tak wyglądała jak ofiara przemocy w rodzinie.
Swoją pracę wciąż lubię, nawet daję się wykorzystywać zostając po godzinach (dotychczasowy rekord – ponad 12 godzin w pracy jednego dnia). Oczywiście nie kieruje mną dobroć serca i potrzeba pomocy bliźniemu. Czyste wyrachowanie – więcej godzin, większa wypłata. Moja siostra zdążyła mnie nazwać materialistką. To jednak zdaje się zależeć od punktu widzenia. Ja na przykład za materialistę się nie uważam. Nie otaczam się żadnymi dobrami materialnymi. A to, że chcę zarabiać wynika z faktu zrozumienia, iż pieniądze są bardzo pomocne w realizacji marzeń. Marzeniem jest lustrzanka cyfrowa. Model wybrany. Cena mniej-więcej ustalona, teraz wystarczy jedynie odpowiednią kwotę uzbierać. Z licznych wyliczeń wynika, iż potrwa to trochę – ile dokładnie mówi licznik, który pojawił się na tym blogu. Ja wiem, że to strasznie długo. Może uda mi się to skrócić o miesiąc, może dwa. Ale cierpliwości i oszczędności i tak muszę się nauczyć. I chyba nigdy wcześniej na czymś mi tak nie zależało. Cieszę się, że pracuję, dzięki temu mogę spełniać właśnie takie swoje marzenia. Nie muszę liczyć na innych, prosić, wymagać. Moje marzenia są w moich rękach.
Co to tej lustrzanki zaś – zrozumiałam, że kocham fotografię, gdy popsułam swój dotychczasowy aparat cyfrowy (wymagając od niego zbyt wiele?). Brakuję mi aparatu, możliwości zamykania piękna w obrazie.
Czy tęsknię za dawnym koszmarnym życiem? I tak, i nie. Z pewnością tęsknię za lasem, za polami, które w czasie żniw musiały wyglądać przepięknie pozłacane dojrzałym zbożem, za polnymi piaszczystymi drogami, po których można chodzić boso, za tańczeniem i śpiewaniem wśród traw i drzew, za przytulaniem się do kory mojej przyjaciółki-brzozy na uroczysku, za zachodami słońca, pełniami, rozgwieżdżonym niebem, rechotem żab w pobliskich stawach, ujadaniem psów nocami, skrzypieniem furtek. Mam wymieniać dalej? Brakuję mi tamtego życia, znaczna część mnie to właśnie to życie – to moje powietrze.
Ale przecież nie siedzę w mieszkaniu i nie żyję wspomnieniami jak cudownie było dawniej i jak fajnie byłoby gdyby… Znalazłam coś, co nazwałam domem zastępczym, miejsce, w które wybieram się, gdy mam wolny dzień. Nie wiem, co sobie o mnie pomyślicie. Pisałam, że się zmieniam, jednak pod niektórymi względami chyba już się nie zmienię. Nie szukam towarzystwa ludzi, w tłumie zawsze będę szukała samotności. Dlatego warszawskie parki nie mogą być takimi domami zastępczymi. Poza tym – one wcale nie przypominają lasu. Ale są miejsca, gdzie nie ma zbyt wielu ludzi, a drzew jest wystarczająco dużo by poczuć się przyjemnie, nawet jeżeli tym miejscem jest cmentarz.
Powązki kocham. Ten cmentarz tchnie historią i pięknem cudownych rzeźb, budowli, obecnością aniołów. Są tam cudowne aleje wzdłuż, których rosną drzewa. Mam nadzieję, że uda mi się odnaleźć jeszcze aleje brzozową, bo wzbudziła we mnie taki zachwyt, że coś we mnie chciało zapłakać z radości. Będę tam wracała.
Za czym nie tęsknię? Za bezczynnością, za siedzeniem w domu i czekaniem aż ktoś raczy zrealizować moje marzenia, za nadmiarem wolnego czasu – kiedy jestem w pracy nie myślę o tym, czego (lub kogo) mi brak.
Żyję. Wykreślam kolejne dni z mojego kalendarza, i jest tak, jak gdybym wykreślała dni mojego życia. Pozostało mi mniej czasu, a ja się tym nie przejmuję.

czwartek, 6 sierpnia 2009

Full Moon Magic

Pisząc ten tytuł czuję się jak wiccanka. I wiem, że nią nie jestem, nie byłam i raczej nie będę. To tylko nazwa. To, co jest w sercu, w co wierzę tak głęboko, że nic nie jest w stanie złamać mej wiary – to wciąż jest niezdefiniowane.
Widzieliście księżyc dzisiejszej nocy? Takiego cuda już dawno nie widziałam. Po raz setny zostałam oczarowana, i zaczynam żałować, że ten stan nie może trwać wiecznie. Tak cudownie przyjemnie jest patrzeć na Księżyc, upajać się jego blaskiem i nie tęsknić tak jak tęskniło się dawniej. Tak często wspominam te dawne wieczory sprzed lat, widziane dziecięcymi jeszcze oczami. Zmieniam się, a on wciąż pozostaje taki sam. I kiedyś moje dzieci będą na niego patrzyły tak samo jak patrzę na niego dzisiaj ja.
Zmieniam się. Dziwne myśli mi się snują po głowie. Pojawiają się jakieś słowa przybyłe z tak zwanego nikąd i brzęczą jak natrętna mucha póki nie poświęcę im chwili uwagi. I tak na przykład ostatnio po mojej głowie latały sobie motyle. I o tyle jest to dziwne, że czas to był deszczowy i bezsłoneczny, a może właśnie w mojej głowie szukały słońca, latały po rozkwieconej łące, która gdzieś tam w wewnętrznym ogrodzie właśnie ich potrzebowała do pełni życia.
Podoba mi się bardzo ta pełnia życia, ta ukwiecona łąka z motylami, noce takie jak ta, gdy nie myślę o tym, czego mi brakuję.

środa, 22 lipca 2009

Leśni ludzie, cz.1

Ostrożnie. Rozsądnie dawkuj szczęście. Na początek jeden krótki wdech, dopiero potem będziesz mogła oddychać pełną piersią rozkoszując się cudownym zapachem lasu.
Spokojnie. Drzewa donikąd się nie wybierają, będziesz mogła się jeszcze nacieszyć dotykiem ich szorstkiej kory. Szalona, swoim niezgrabnym ciałem próbuje naśladować grację nimf tańcząc wśród zieleni pól.
I wiesz, że Ona to widzi, że się śmieje z Ciebie i w ten sposób choć na chwilę zapomina o smutkach ludzkości, o wszystkich tych, którzy obwiniają Ją o każde swe niepowodzenie. I dzięki temu jesteś szczęśliwa, bo mogłaś coś zrobić zarówno dla niej jak i dla siebie. A i publikę miałaś nie najgorszą, gdy duchy drzew przyglądały Ci się z ciekawością, a potem dołączyły do twojego tańca pochylając raz za razem uliścione korony. Zanikają granice zmyślone przez rozum, kolory nabierają kształtów, kształty kolorów. Świat, rzeczywistość jest plamą poruszającą się niczym fale oceanu. Spokojnie, uspakajają, kołyszą rozedrgane zmysły. Czym jest ciało, gdy można nim zrobić tak wiele i dzięki niemu poczuć czym jest świat, czym życie?
Jeden krok do przodu, w nową rzeczywistość, w nowe nieistnienie. Będziesz odkrywała świat za światem poszukując lustra by wrócić do siebie, będziesz pukała do drzwi każdego z mijanych w podróży domów. Aż wreszcie przypomnisz sobie tamtą polanę i las, gdzie drzew jest tak wiele, że promienie Słońca ledwo przebijają się przez ich gęste korony. Zastanawiałaś się kiedyś, czy gdyby nie było lasu, czy świat nie byłby idealną plamą zieleni i błękitu. Ale las był, zapraszał poczuciem bezpieczeństwa, oferował całe swe bogactwo i wiedziałaś, że przewodnik właśnie tam cię zabierze. W głąb tego lasu.
A tam woda spływa kaskadami po gładkich kamieniach wydobywając z głębi siebie szmer tak delikatny, że gdybyś tylko spróbowała zasnąć, on byłby ci najpiękniejszą kołysanką. Światełka migocą jak gwiazdy na nocnym niebie, jak świeczki, których nie gasi wietrzyk poruszający twoimi włosami.

cdn.

wtorek, 21 lipca 2009

"Bogi, co macie rząd dusz..."

„Di, quibus imperium est animarum, umbraeque silentes
et Chaos et Phlegethon, loca nocte tacentia late,
sit mihi fas audita loqui, sit numine uestro
pandere res alta terra et caligine mersas”
Publius Vergilius Maro, "Aeneidos" 1.6, vv. 264-267

piątek, 10 lipca 2009

Wędrujemy zmęczonymi ulicami miast

Wracan. Generalnie nic takiego się nie stało by taka decyzja była czymś usprawiedliwiona. Zresztą, któż jakiegokolwiek usprawiedliwienia potrzebuje? Teoretycznie mogłabym porzucić blogowanie na rzecz wyższych wartości, np. wiedzy, poznania świata, który jest tak bardzo mi obcy. W praktyce jednak jestem od tego uzależniona. Niestety nie dane mi uzależnić się od czegoś szlachetniejszego. Grafomanka o narcystycznych skłonnościach pisze bloga, gdyż z całego serca pragnie by świat ją wreszcie zauważył. Ale bez obaw, nie będę krzyczała hasłami, komentowała polskiej sceny politycznej, rozrywkowej i tym podobnych. Nie pojawi się tu słówko na temat tak zwanych sław, ludzi, których pełno w mediach, gdyż autorka tego bloga jak by nie było nie przepada za tą tzw czwartą władzą, ceniąc prawdę. A liczby są tylko liczbami, ilość blogów takich jak mój mało mnie interesuję. Naprawdę.
Dzieląc się moim przeciekawym życiem: poważnie zastanawiam się na rozpoczęciem studiów w tym roku. Nie mam ochoty studiować. Tydzień pracy uświadomił mi, że może to być dość miłe, satysfakcjonujące zajęcie, nie na tyle męczące bym miała narzekać. I z tegoż wynika mój zamiar przepracowania tego roku. Popracuję sobie, może wreszcie zasmakuję tej młodości, która ponoć taka wspaniała, trochę zaszaleje. A przy okazji poprawię to, co tak zaniedbałam i z czego jestem tak bardzo niezadowolona. Cóż, jedyne czego teraz żałuję, to kwoty, którą wpłaciłam na studia w ramach rekrutacji. W poniedziałek okaże się, czy w ogóle miałam szansę studiowania w tym roku. Łatwiej byłoby powiedzieć moim rodzicom, że się nie dostałam i nie będę studiowałam, zamiast, że się dostałam, ale nie chcę studiować. I tak są zdania, że to moje życie i to, co z nim zrobię zależy ode mnie, ale... ale i tak byłoby łatwiej.
Tydzień w Warszawie. To miasto mnie zmienia. Jakoś rzadko sięgam po książki, które towarzyszyły mi ciągle ostatnimi czasy. Mniej Celtów, druidyzmu, magii codzienności. Praktycznie nie mam na to czasu, jednak nawet myślami jestem tym tematom odległa. Praca. Jest ucieczką od uczuć, od myśli. I jest mi z tym stanem doskonale. I byle tylko osiągnąć stan "nie-bycia-nowym" i nie musieć odpowiadać 10 razy dziennie na pytania "i jak ci się podoba, jak ci się pracuje, jak sobie radzisz...?" Co za dużo to niezdrowo. Jutro wolne.
I jest jeszcze coś w tym mieście. Odrażający racjonalizm, posunięty do tego stopnia, że śmiem twierdzić, iż nie odczuwam tu obecności Boga. Było mi łatwo wierzyć będąc na wsi, mając ciągły kontakt z natura, z tym, co pierwotne. Tutaj jest beton, żelazo, stosy papieru, i ludzie. Wszyscy tacy sami bez względu na wiek, płeć, styl, itp. I nienawidzę komunikacji miejskiej. Niestety po 8 godzinach pracy moje stopy są na tyle zmęczone by kilku kilometrowy spacer był wysiłkiem niemal do niezrealizowania.
Widziałam księżyc. I zadałam sobie tylko jedno pytanie - jakie to ma znaczenie?

czwartek, 16 kwietnia 2009

And so you disappear...

"I was dreaming of the wind
I was dreaming like a child
A prince and princess fairy tale
And so you disappear..."
Będę tam, gdzie świecić będzie Księżyc...
Żegnam Was.

niedziela, 12 kwietnia 2009

Taniec na linie

Pośpiesznie nałożona kurtka, chustka szczelnie zawiązana pod szyją i słuchawki w uszach. Niemal wybiegła z domu, chcąc jak najszybciej i jak najdalej uciec przed tymi ludźmi, ale to był tylko pretekst – prawda była taka, że uciekała przed własnymi myślami, falą niechcianych uczuć, z którymi walczyła od kilku dni, a teraz dwójka nierozważnych ludzi miała zwalić w gruzy cały jej system myślenia, tylko dlatego, że byli zakochani i nie czuli się skrępowani okazując sobie czułość.

Z każdą minutą, z każdą nową sekundą, która pojawia się i znika zbyt wolno, z każdym oddechem czuję się bardziej rozbita. „Ja” przestało być zintegrowaną całością złożoną z wielu współdziałających ze sobą elementów. Rozbita na kawałki, tak malutkie i tak cholernie niesamodzielne, że całość nie jest w stanie poradzić sobie z istnieniem. Nie można żyć bez powietrza. Słowa piękne, poetko, lecz jakże kłamliwe. Czym ja teraz jestem? Roztrzęsione ręce, myśli błądzące, rozbiegane uczucia niczym stado dzikich koni.

Ciemność nie pomogła. Przestała być tą kochaną matką dla samotnych podróżników, niepokoiła głębią, brakiem gwiazd i światła księżyca, głębią, w której nie chciała się zanurzyć. Obdarta z siły, reagująca niemal panicznym strachem na świat ją otaczający. Nie wychylaj się w ciemność, bo ta się o ciebie upomni, jak dawniej zaprosi do środka wyciągając zdradziecko pomocną dłoń, ugości i przytuli tak mocno, jak pragniesz być tulona, i znowu uwierzysz, że jesteście siostrami, że nie ma innego życia poza tym jakie możesz dzielić z nią. Czy nie widzisz wokół siebie tańczących postaci – takich samych jak ty, groteskowych masek na ich twarzach, które pragnąc wyrazić wszystko nie wyrażają już nic? Czy czujesz ich obecność? Są wszędzie, zarówno w świetle jak i w mroku, ich usta wyginają się w przeraźliwym uśmiechu, złowrogi błysk w oczach, nazbyt zrozumiałe gesty.

Proces dezintegracji dotyka także muzykę. Przestaje być piękną i miłą dla ucha harmonijną całością stając się denerwującym szumem, który tylko potęguje uczucie zagubienia. Dokąd iść, jak ukryć się przed światem i własną osobą, jak zatamować mam potok uczuć, które swe wypływają z jednego źródła, którym jest tęsknota? Zamieniłam jedno pragnienie na inne, wypełniłam brak, lecz na jego miejsce powstał nowy, nie mniej gorzki, nie mniej dokuczliwy. Uciekam przez ludźmi by choć przez chwile zapomnieć, wyłączyć denerwujący proces myślenia – w święta każdy kogoś ma, ktoś się z kimś spotyka, ludzie są ze sobą, są razem… Ciemności, obejmij mnie, nie strasz, nie odpychaj, proszę, błagam, zaopiekuj się mną przez te kilka dni, jeszcze tylko kilka dni. Ciemności, i Ty, nawet Ty, mnie zostawiasz?

Jasności?


Złowrogi warkot silniku, światło lamp nadjeżdżającego samochodu. Las – bliski, zapraszający, oferujący schronienie przed ludzkimi oczami, przed dotkliwym dla oczu światłem. Bieg – szalony, przed siebie, zbyt szalony, zbyt lekkomyślny i spontaniczny. Upada na kolana, podtrzymuje się rękoma. Szybko wyciera ziemie z obolałych dłoni, otrzepuję spodnie, podnosi się, czym prędzej, byle nikt nie zobaczył jej upadku. Białe ściany pokoju, w którym drzwi nie mają klamek, a w oknach zamiast dalekiego horyzontu i cudownego uczucia wolności kraty – taki pokój jej nie pomoże, takie rozwiązanie ją zabije. W mgnieniu oka na twarzy maska wyrażająca bezgraniczną obojętność dla świata, zmrużone oczy w kontakcie z bezlitosnym światłem lamp. Do lasu. Czym prędzej do lasu, do drzew, byle móc się przytulić do ich szorstkiej kory. By móc opanować coraz silniejsze drżenie ciała (może wystarczyłoby jedynie zapiąć guziki kurtki, zamiast bezmyślnie marznąć, ale jakże potworna i brutalna wobec samej siebie jest natura ludzka).

Drzewo, kochane drzewo, wiem, że tam jesteś, proszę cię – niczego więcej nie pragnę poza chwilę spokoju, którym tak często się ze mną dzielicie. Błagam, ukołysz moje zmysły najpiękniejszą ze znanych ci kołysanek – wiem, że w zmian mogę ci podarować tylko chwile swego życia, dotyk zabrudzonej od upadku dłoni, ciepły oddech. Tak wiele chciałabym oddać byle zaznać spokoju odległego tęsknocie, która na kształt demona opętała moje myśli, zakuła uczucia w łańcuchy, wtrąciła do lochu o kamiennych ścianach, gdzie mieszkają cienie. Czy będąc drzewem jesteś w stanie zrozumieć, czym jest taniec cieni?

Drzewa nie pomagają, szumy leśnych stworzeń w gęstym kobiercu suchych liści niepokoją, odpychają. Ale tam, w tamtym świecie jest światło, są ludzkie oczy – jest niezrozumienie, coś przed czym należało uciec, więc jakże miałaby wrócić teraz, gdy nikt, naprawdę nikt nie powinien jej widzieć. Gdy ona nie jest sobą, gdy nie jest człowiekiem, lecz duszą – roztrzęsioną w kontakcie z materialnym światem, zagubiona w zupełnie obcej przestrzeni, świadoma upływu czasu.

Gdzie ty teraz jesteś? Gdzie jesteś, kiedy ja bez ciebie rozpadam się, tracę resztkę człowieczych cech, kiedy umieram ze strachu słysząc odgłos kroków ludzkich? Zrozum, jesteś mi potrzebny, jesteś jedyną ostoją, na której mogę się oprzeć by nie stracić do końca zmysłów.

"Balet naszych serc wciąż kręci się
W morderczym tańcu
Lecz tylko to ma sens
Gdy mi ciebie brak umieram znów
Gdy wracasz budzę się
Bo tylko to ma sens"
Artrosis, Taniec z płyty Ukryty Wymiar

niedziela, 5 kwietnia 2009

Zielono mi ;)

Zapominam o ludzkich skłonnościach dobrowolnie poddając się kociej naturze - zaczynam mruczeć na Słońcu, wygrzewam się w cieple, każdą m0żliwą chwilę wykorzystując dla własnej korzyści. Czemu suche liście dębu nie pospadały z drzew, ale szumiąc na wietrze złowrogo niepokoją jakże spokojną wiosenną duszę? Czemu Luna świeci na niebie w dzień, podczas gdy ja chciałabym tak sam na sam chwilę ze Słońcem? Pytania i uśmiech na twarzy. Nieistotne.
Czarna spódnica, czarna bluzka i czarny sweter, oczy pomalowane na czarno i czarne pazury. Przesadzam? To tylko image. Na twarzy uśmiech, w oczach niebezpieczny blask. Żyję, kocham, oddycham pełną piersią. Pogodziłam ze sobą zbliżającą się maturę i pragnienie przebywania na łonie natury - wystarczy przecież zapakować w torbę książkę, wybrać się do lasu, na polanę, tam nawet więcej spokoju, więcej ciszy, więc i rezultaty nauki większe. Ludzie dziwnie na mnie patrzyli, zapewne mieli także dziwne myśli. Ich myśli są jednak ich myślami, a mi było tak strasznie przyjemnie. I znowu odzywa się we mnie kocie mruczenie, tak mi ostatnio ze wszystkim przyjemnie. Mój strach jest moim strachem, a skoro jest we mnie, to jedynie ja mogę coś zmienić, by go nie było. I nie ma, bo jest On :) To wszystko dla niego, dla nas, więc niech będzie moją siłą, podporą. To głupie, że też ja czegoś takiego potrzebuję. Uzależniona od natury. Bez niej umarłabym. Czy wiecie jak przyjemnie pachnie las wieczorem? Tego nie da się porównać do niczego, nawet opisać...
Że też mi coś takiego przychodzi do głowy. Poezja jest pierwotną siłą, naturą, więc czemuż miałabym ją sprzedać, wymienić na prozę codzienności? Rezygnacja z czegoś, co dawniej jawiło mi się ideałem, nie oznacza rezygnacji z poezji. Nie, ja jedynie walczę o szczęście w życiu. Nawet ja od czasu do czasu muszę zdjąć swoje kapłańskie szaty i chwyciwszy miecz w ręce zawalczyć, widać sama modlitwa to nie wszystko, trzeba pokazać, że się na coś zasługuje.
Jutro, może nawet jeszcze dzisiejszej nocy, spadnie deszcz a ja chyba bardzo, ale to bardzo będę musiała się postarać by nie popełnić pewnego szaleństwa i nie zatańczyć w kroplach tego deszczu. Wiem, ten deszcz jeszcze nie jest letni, jeszcze nie jest tak ciepło by coś takiego robić i możliwość zaziębienia się jest zbyt wielka. Wiem, ale taniec jest irracjonalny, jest kwintesencją tańca emocji w duszy, więc jakże ja mam kierować się rozsądkiem?
Będzie, co będzie.
Prawda jest taka, że wróciła wiosna a ja zaczynam pisać, coraz więcej i więcej. Może słowom wrócę w ten sposób sens. Tyle się szykuje. Czas pędzi jak szalony. To nie strach, to ciekawość tego, co będzie. Czy stanie się to, na co już niemal rok czekam? Oskarżam siebie, że za dużo "o tym" myślę. Za dużo przy ówczesnym stanie rzeczy, ale co mi tam... Raz się ponoć żyje (i piszę to osoba wierząca w reinkarnacje). Będzie co ma być a ja i tak naiwnie wierzę, że będzie cudownie a moje króciutkie tegoroczne wakacje na długo pozostaną w mojej pamięci...
Moja pamięć, powinnam pozapominać jak najwięcej nieistotnych rzeczy, by zapamiętać jak najwięcej do matury... Wracam się uczyć ;)
Trzymajcie się ciepło. Ostatni egzamin - ustny angielski - mam 13 maja, miejmy nadzieję, że kiedyś będę mogła jeszcze wrócić do dawnych nawyków i codziennie Was odwiedzać ;)

M. brakuję mi Twoich słów, Twojej poezji :)

A tak przy okazji, skoro już ma mi być zielono... ;)
http://www.photoblog.pl/liadan

czwartek, 2 kwietnia 2009

Rozterki

Dopadła mnie melancholia ukazując swoje posępne oblicze pod postacią utraconej poezji. Nie piszę nie dlatego, że brak mi czasu. Nie piszę, bo nie potrafię pisać tak jak pisałam dawniej, moje życie jest nudne i monotonne, pisane prozą, która z poezją nie ma nic wspólnego. Wiem, tylko ode mnie zależy jak wyglądać będzie moje życie. Jeżeli bardzo chcę zobaczyć poezję świata powinnam wyjść z domu, spojrzeć w niebo i zobaczyć na nim ten piękny, srebrzysty sierp Księżyca. Problem w tym, że ja widzę i nawet czuję, ale jakaś cząstka mnie, zbyt świadoma, zbyt pesymistyczna, ta cząstka mnie wiem, że już niedługo wszystko się zmieni i może lepiej, że zmiany zachodzą powoli, stopniowe. Tak może będzie łatwiej pogodzić się z tą utratą, z tym zamknięciem na jakie się skazuję. Nazwijmy to duchowym głodem.

Jest mi przykro. Weszłam dziś na tego bloga, rozejrzałam się i stwierdziłam, że nawet to, to już nie jest to samo. Słowa straciły sens. Nie wiem, po co i dla kogo teraz to piszę, irracjonalnie marnując jakże drogocenny czas.

„Czemu milczysz słodka ciszo?” I czemu z każdym nowym dniem robisz się coraz bardziej niemiłą? To straszne, gdy wiesz, co się dzieje, ale nie masz najmniejszego pojęcia jak temu zapobiec, albo wiesz, że to, co się dzieje musi się stać i nic na to nie poradzisz. To boli, gdy doświadczam kurczenia się w sobie, jakby jakaś droga część mnie zasypiała. Dusza w niewoli rozsądku. Bo czyż cel nie uświęca środków, tym bardziej, gdy celem jest tak piękna rzecz jak szczęście?

Czuję się rozbita, zagubiona. I cóż mi z tego, że mam ścieżkę, skoro nie wiem dokąd zmierzam? Skoro nie potrafię wybrać, bo za dużo uczuć a za mało rozsądku. To już nie jest przedwiośnie, już nie działa usprawiedliwienie, że wszystko jest przed nami i nie powinnam dokonywać żadnych wyborów. Muszę wybrać, by już nigdy nie czuć się tak jak czuję się teraz. Z dnia na dzień coraz bardziej słaba. A ja tak bardzo potrzebuję teraz siły, tak bardzo będę jej potrzebowała w najbliższym czasie. I z czegóż ja mam czerpać siłę skoro nie wiem, w co wierzę, nie wiem, co jest słuszne a co błędne? I wiem, że teraz, ten wybór którego dokonam teraz będzie tym ostatnim. Czas się ustabilizować. Czas przestać się buntować i pomyśleć o życiu, nie o kilku najbliższych latach. Kolejna analiza za i przeciw? Kolejny znak zapytania? Wyłącz uczucia, włącz rozsądek. Wybór byłby bardzo łatwy, gdybym zapomniała o tym, co mi mówiono na ten temat, gdybym mogła pokierować się jedynie tym, co sama uważam za słuszne. Ale tu jednak pojawia się problem – bo czymże innym jest moja wiara jeżeli nie ślepym, naiwnym przekonaniem wmówionym mi przez innych? Tylko, że nikt mi tego nie wmówił, nikogo przy mnie nie było, jak na złość otaczają mnie sami katolicy. Ludzie, z którymi jakoś nie chcę być, nie chcę mówić, że należę do wspólnoty ludzi, którzy uważają mnie za satanistkę, nie chcę być wśród ludzi tak samo ślepo przekonanych, że prawda jest po ich stronie a wszystko inne jest błędne i złe.

Mówiono mi, że to Jezus jest Kościołem. Być może zapomnienie o żalu, o wszystkim, co złe pomiędzy nami jest mądre, ale nieosiągalne. Przebaczyć owszem, bo i po cóż urazy w sercu trzymać? Ale już nigdy nie będzie tak samo jak było dawniej. Za wiele się stało. Za daleko odeszłam, nikt mnie nie zatrzymywał, a gdy wróciłam stwierdziłam, że w rzeczywistości ten wysiłek był niepotrzebny, gdyż nic się nie zmieniło. Nie każ mi, proszę, tego tłumaczyć, to jest bardzo trudne, może za kilka lat nabiorę do tego, co się stało pomiędzy mną a Chrystusem dystansu, ale teraz, powiedziałabym, blizny wciąż są zbyt świeże.

Co jest najważniejsze: szczęście tu i teraz, czy to, co będzie później? Powołano nas do istnienia byśmy coś osiągnęli tu i teraz, wypełnili nasze przeznaczenia, bóg jako ojciec, jako kochający rodzic pragnie mojego szczęścia. To się ze sobą nie kłóci, można być szczęśliwym równocześnie dbając o to, co będzie potem. Sądzę nawet, że takie myślenie pomaga osiągnąć szczęście w tym życiu. Ciągle pamiętam, jak dużo siły i szczęścia dawała mi moja wiara. Świętym znaczy być naturalnym, prawda? To jest naturalne, to coś, o co nie muszę walczyć, czego nie muszę na sobie wymuszać, bo to jest. Niech więc to będzie. Zbyt cenne by porzucić, zbyt żywe by zapomnieć.

niedziela, 22 marca 2009

Conversation

Moim życiem rządzą paradoksy. Wiem, to bzdura i uogólnienie, których powinnam się wystrzegać, zastanawiam się jedynie, czy mój jakże cudowny, młody wiek jest dobrym usprawiedliwieniem dla wymigiwania się od niektórych spraw. A tak na przykład od bycia ze sobą szczerym. Niestety, moje wewnętrzne potworne „ja” nie da się oszukać byle czym i zazwyczaj to ono oszukuje mnie. Najnormalniej w świecie padam ofiarą sprytu mojej podświadomości. Myśl o tym, że większość ludzi tak ma wcale mnie nie pociesza, utwierdza mnie jedynie w tym smutnym przekonaniu, że nie jestem wcale tak wyjątkowa jakbym chciała.

Wracając do głównego wątku, którego póki co brak, moim życiem rządzą paradoksy. I tak na przykład wyobraźcie sobie, że człowiek, który ma coś do powiedzenia po prostu to mówi, tym bardziej, że ma do powiedzenia bardzo dużo. A ja? A ja im więcej mam do powiedzenia tym trudniej mi powiedzieć cokolwiek i w związku z tym po pewnym czasie jak to ja zwykłam robić, zamykam się w sobie nie zważając na wszelkie tego konsekwencje. To od czasu do czasu może wyprowadzić człowieka z równowagi. I wyprowadza, bo nie chodzi jedynie o mówienie, ale także pokazywanie różnych rzeczy, okazywanie uczuć! I kolejny już raz mam ochotę nazwać siebie ofiarą losu.

Zmienię siebie. Pewnego pięknego dnia obudzę się i stwierdzę, że jestem kimś innym niż poprzedniego dnia i wszystkie moje głupie skłonności, przyzwyczajenia i przekonania pozostają jedynie niemiłym wspomnieniem. Niech mnie tylko ktoś obudzi z tego koszmaru zwanego moim życiem. Tak, doskonale pamiętam, moje życie jest w moich rękach i tylko ode mnie zależy jak będzie wyglądało, jestem panią własnego życia, kowalem własnego losu, itd. Itp. Nie twierdzę, że zmiana siebie na lepsze jest niemożliwa. Jest możliwa owszem, ale do tego potrzebna jest systematyczna praca, samodyscyplina i jeszcze coś, coś czego chyba najbardziej mi brakuję – to wiara, że ta zmiana jest możliwa.

A może bycie 100 % optymistą jest nudne. Może od czasu do czasu dla zwykłej równowagi wszechświata można by trochę podramatyzować.

Tak się zastanawiam jak to naprawdę jest. Obraziłam się na mamę, już ona doskonale wie za co, ale mniejsza o to, więc obraziłam się i bez problemu przychodzi mi demonstrowanie tego. Ale… z pozytywnymi uczuciami jest trudniej, znacznie trudniej. Dlatego właśnie w ramach pracy nad sobą wyznaczam sobie zadanie na ten tydzień, jeżeli go nie zrealizuję (taka myśl przed podjęciem jakichkolwiek działań – że też coś takiego przychodzi mi do głowy), więc jeżeli mi się nie uda to… zamknę się w sobie jeszcze bardziej, tak, że przestanę w ogóle mówić. Tylko kto pójdzie za mnie na ustną część matury?

poniedziałek, 9 marca 2009

Klątwa Loreley

Pełnia się zbliża. Wolniutko, drobnymi krokami… Już wiem. Medytacja jest jednak genialną sprawą, jeżeli się o niej pamięta. To tak samo, jak z zadawaniem pytań – jeżeli zadasz odpowiednie pytanie poznasz odpowiedź, jeżeli nie – stracone – wieczność wypełniona poszukiwaniami odpowiedzi na milion pytań. Wiem coś o tym. A przynajmniej tak mi się wydaję. Wracając jednak do medytacji – przyśnił mi się pewien sen. Nie miałam najmniejszych trudności by rozebrać go na części pierwsze (czyt. zinterpretować skąd wzięły się pojawiające się w nim elementy typu czerwonej chustki). Jasne jak słońce jest to, że czerwona chustka – taka sama w najdrobniejszych szczegółach pojawiła się w moim ukochanym filmie „Między piekłem a niebem”, który całkiem niedawno oglądałam (rozpłakawszy się w siódmej minucie ryczałam przez cały film – tragedia – dlatego właśnie go lubię). Rycerz – cóż, tu już pojawiają się pewne niejasności, jednakże wiążę jego postać z ogólną fascynacją średniowieczem i swoim romantycznym poglądem, że takiż rycerz powinien ratować wybrankę swego serca, co też próbuje uczyni w moim śnie. I do tego dochodzi jeszcze legenda Loreley – kto nie zna, zaleca się poznanie przed czytaniem dalszej części tegoż tekstu – więc jest kobieta, która rzuca się do wody, chociaż w moim śnie nie robi tego z własnej nieprzymuszonej woli, lecz jest to rodzaj klątwy, od której ma ją wybawić jej rycerz (mogłabym bajki pisać zainspirowane snami!). W moim śnie ubrane to było w obraz dość ciekawy - ona biegnie w jakiś zwiewnych szatach, z czerwonym szalem na ramionach, który powiewa na wietrze, i tak biegnie by rzucić się w przepaść nad jakąś rzeką, a za biedną Loreley podąża jej rycerz, który próbuje ją uratować. To nie byłby mój sen, gdyby mu się udało. Pozostała mu jedynie chusta na pożegnanie i świadomość, że może w kolejnej inkarnacji uda mu się wreszcie ją wybawić. O, tak, to z pewnością nie był koniec klątwy.
I tu pojawia się pytanie – nad czym miałaby być moja medytacja? Sen jak sen, wytwór pobudzonej filmem, muzyką, wszelkimi innymi wytworami kultury, wyobraźni. Więc po co zadawałam sobie ten trud? Jakie zadałam pytanie? Właśnie – jaka była w tym moja rola?
Początkowo myślałam, że to ja jestem bohaterką tego snu (oh, jakież to romantyczne być Loreley, albo choćby samą Świtezianką). Do takiego myślenia skłoniła mnie nieukrywana sympatia wobec danej postaci legendarnej oraz moje skłonności samobójcze (które powinnam przemilczeć dla świętego spokoju). Ta myśl jednak wymagała kontynuacji – co z nią zrobić? Jak nie dać się zaprowadzić za daleko przez podświadomość dochodząc świadomie do pewnych wniosków podsuwanych przez tą zdradliwą niekomunikatywną część naszej natury zwaną podświadomością?
Wynikiem medytacji jest jedno słowo – opowiadaczka. Wcześniej skupiłam się jedynie na tym, co zobaczyłam we śnie. Podczas medytacji został mi ukazany również sposób w jaki to widziałam. Z boku, ja na to patrzyłam, tym samym nie mogąc być Loreley. Pewnie się uśmiechnęłam tak jak uśmiecham się teraz. Tak, nie jestem Loreley, nigdy nie byłam i już zapewne nie będę. Co nie zmienia faktu, że jestem opowiadaczką – ja mam przekazywać takie legendy innym, dzielić się nimi z innymi. Taka rola mnie w pełni satysfakcjonuję. Jestem z siebie dumna. A teraz wyruszam w świat by wypełnić obowiązki barda – zaczynam od was.

niedziela, 1 marca 2009

Cudownie jest być szalonym ;)


Spokój niemal taki sam jak przed wiekami. Biegam z wiatrem po polach, w lesie, pomiędzy drzewami jestem kimś, kim nigdy pomiędzy ludźmi bym nie była. Szalona, dzika niemal jak zwierzę, jak sarna. Moje ciało miało być tym znienawidzonym wiezieniem dla duszy, czymś, co ogranicza, nie pozwala być tam, gdzie dusza chciałaby być i do tego tak nieprzyjemnie młode – nieadekwatnie do odwieczności duszy. Moje ciało, które od zawsze łączy mnie z życiem. Jesienią ubiegłego roku biegałam już z sarnami po polach i czułam się wspaniale, wcześniej także zdarzało mi się biegać po lesie – uciekać, gdy słyszałam w pobliżu ludzi. A dziś – biegłam po taką odczułam potrzebę, byle za las, byle zdążyć powiedzieć zachodzącemu słońcu „dobranoc”. Zdążyłam. Celtyckie szaleństwo ma cudowny smak wolności, radości z najprostszych czynności jak bieg, jak taniec w ostatnich promieniach słońca, jak widok księżyca, którego z dnia na dzień coraz więcej. Jestem szczęśliwa. Czy jest coś cenniejszego ponad tą miłość? Kocham! Bo cudownie jest tańczyć wśród traw, upadać na mokrą ziemię by patrzeć w idealnie błękitne niebo i cudownie jest słyszeć swój własny śmiech, dotykać jej kory, tulić do niej. Cudownie jest wiedzieć, że ma się dom. Świat pełen jest cudowności. To jest magia. To najprawdziwsza i najpiękniejsza poezja – to nieprawdopodobna siła. Oh, i nie mogę powiedzieć nic więcej, właśnie dlatego – to trzeba poczuć! Obudzić najgłębsze pokłady swojej natury, te najbardziej pierwotne, tak by móc zestroić się z naturą całkowicie – nie jestem niezależną od wszechświata jednostką, bo wszystko we mnie jest naturalne. I tak oto wygląda mój rozregulowany biorytm – bezsenność jest jedynie wynikiem natłoku myśli J
Mniej myśleć i mniej czuć?! Nigdy! Przenigdy! Uczuć dzisiejszego dnia nigdy się nie wyrzeknę, choć chyba z moim gardłem nie najlepiej po tym szalonym biegu, jak by nie było wiosna wiosną, ale temperatura nie jest jeszcze nazbyt wysoka…
Gdyby tak mieć odrobinę wolnego czasu i móc zrobić sobie nowy szablon na bloga…

wtorek, 24 lutego 2009

Ja potrzebuję słońca i zieleni!!

Wracaj Liadan, wracaj do domu, zanim znowu okrzykną Cię zapomnianą. Wracaj, Dziecko Lasu, Córo Natury, wracaj…

Nigdy nie odeszłam. Mogłam jedynie stwarzać pozory, udawać, że nie widzę tego, co się dzieje, że nie czuję, choć nigdy czuć nie przestałam. Dzisiejszy nów budzi we mnie niepokój, odczuwany od dłuższego czasu brak słońca, brak zieleni nasilił się, przemienił w potwora, który napada na człowieka, gdy ten nie patrzy i dusi tak mocno, że serce bije coraz wolniej. Tak mi Ciebie brak, moja przyjaciółko na uroczysku, tak mi brak dotyku na skórze Twojej mokrej kory, spokoju jaki ofiarowujesz. Tak mi Ciebie brak.
Brakuję mi pełnych zachwytu światem zachodów słońca, brakuje ciepłych wieczorów, gdy można leżeć na łące i patrzeć w rozgwieżdżone niebo i nie myśleć o niczym innym tylko o tym niebie i deszczu i mgły wieczorem i letnich burz, które pokazują, że natura jest silna, że człowiek jej nigdy nie zdominuje tak jak by tego co niektórzy chcieli.
Brakuję mi szaleństwa i miłości do wszystkiego, którą odczuwam zawsze, gdy robię coś dzikiego, zgodnego z naturą, sprzecznego z rozsądkiem cywilizowanego, współczesnego człowieka.
I brakuję mi wielu innych rzeczy, ale przecież jestem Celtem, jakoś tą zimę trzeba przetrzymać, wierzyć, że śnieg niedługo stopnieje i z każdym dniem będzie coraz cieplej. Bo będzie, idzie wiosna, czuję ją ;)

Ja 21:34:45
ja potrzebuję słońca i zieleni!!
Ja 21:34:46
;(
Kasieńka 21:35:55
:)
Kasieńka 21:35:59
to weź kredki:)
Kasieńka 21:36:02
i pomaluj świat :D
Kasieńka 21:36:04
zakochani tak mogą :D
Kasieńka 21:36:06
Podobno :D

środa, 18 lutego 2009

And I found You...

Zadziwiająca jest ludzka natura – nie mam żadnych zahamowań by dzielić się smutkiem, a szczęściem – czy wypada pisać o szczęściu? Czy mój powód do szczęście nie jest zbyt błahy? Historia oceni…

Kolejny cudowny wieczór mego życia. Kolejny koncert w przecudownym towarzystwie. Można pomyśleć – scenariusz się powtarza. Z tym, że byliśmy sami w tłumie ludzi, dla mnie inni nie istnieli, w pewnym momencie nawet zapomniałam o tym, że jestem na koncercie i powinnam słuchać pięknego śpiewu Katarzyny Groniec. Nasze splecione dłonie. Coś czego nie potrafię wyrazić słowami, zapiera dech w piersiach, przeraża, bo coś tak prostego, rzekłabym nawet trywialnego może tak zachwycać. Ja wiem, przejawiam cechy emocjonalnej ofiary cywilizacji. Ale, po nitce do kłębka i ja do czegoś kiedyś dojdę. Jestem na dobrej drodze. Chociaż nie, jesteśmy ;)
Pokochałam. Miałam, mam milion wątpliwości, ale jest za późno by powstrzymać tą przecudowną falę uczuć. Popełniam ten sam błąd, co przed miesiącami? Nie! A nawet jeśli, to ja mam prawo wierzyć, bez znaczenia na pesymistyczne przeczucia…. Słowa im przeczą, a ja chcę zaufać słowom, jego, moim własnym.
Jesteśmy razem i cieszę się każdą chwilą spędzoną w jego towarzystwie, z nim…

wtorek, 10 lutego 2009

Sen jest tylko snem ( z listów do D.)

Czas zatrzymał się w miejscu. Niebywałe zjawisko, gdyby tylko dało się powstrzymać bezwarunkowe drżenie serca – ta chwila mogłaby być piękna. Miarą jej cudowności są łamane granice wyznaczone przez irracjonalny strach, strach przed drugim człowiekiem. Ta chwila była piękna.
Współczesna wiedźma nie żyję chwilami minionymi, nie warto wszak oglądać się za siebie, cokolwiek by z tego nie wynikało i jakkolwiek można to interpretować. Zapomnijmy o przeszłości i dajmy się ponieść temu, co jest? Kusząca propozycja, niemal wątpliwości najmniejszych nie mam by się zgodzić… Tylko nikomu nie mów. To będzie nasz pierwszy wspólny sekret. A kiedy zamknę oczy zobaczę właśnie Ciebie.
Gdyby ktoś mógł zajrzeć w moją duszę, przeczytać moje myśli jak z otwartej księgi, gdyby kiedykolwiek się ktoś taki pojawił niewątpliwie nie zrozumiał by mnie uznając jedynie za okrutną. Darujmy sobie wszystkie słowa wytłumaczenia, oszczędźmy swoim uszom łzawych usprawiedliwień. Czy tak trudno uwierzyć, iż tak naprawdę nikt z nas nie jest temu winien?
Oboje dostaniemy to, czego pragniemy, zaspokoimy głód ciała i duszy. Czyż nie będziemy względem siebie fair? Zdrada będzie miała jedynie duchowy wymiar, przynajmniej z mojej strony, nigdy o Tobie nie zapomnę. Nie popełnia się dwa razy tego samego błędu, najdroższy. Ilekroć zrodzi się we mnie prawdziwa potrzeba rozmowy napiszę do Ciebie list i schowam go tak głęboko, że nigdy nikt go nie znajdzie. On się nigdy nie dowie.
A gdy pewnej nocy usłyszy jak czule wymawiam Twoje imię przez sen, odpowiem jedynie, że sen jest tylko snem i nauczę się kontrolować siebie ;) Kolejnym zadaniem będzie świadome śnienie.

środa, 4 lutego 2009

Celt walczy, Celt nigdy się nie poddaje i niczego się nie boi ;)

Zaczynam dostrzegać krótkotrwałość uczuć, emocji. Dlatego właśnie nie piszę już, o tym, co się u mnie dzieje. Wszelkie stany mego ducha są zbyt krótkotrwałe bym miała cokolwiek powiedzieć na ich temat. Ponadto – chyba wreszcie dorośleję - nabieram dystansu do moich uczuć. Nieświadomie wpadam w stany przygnębienia, które świadomie zwalczam poszukując spokoju, ciszy, odrobiny światła w mroku. To nie optymizm, to wiara. A może tylko rosnący księżyc i zbliżająca się wiosna.
Zostało mi tylko kilka tygodni szkoły. Moja prezentacja na język polski mimo iż pisana w późnych godzinach nocnych oceniona została na bardzo dobry. No, poza wstępem, w którym ponoć za dużo egzaltacji, ale na Boga, wybrałam motyw jesieni uważając, że będę mogła potraktować go w poetycki sposób.
Kryzys światowy komplikuje mi życie. Teraz, gdy muszę dokonać jednego z ważniejszych wyborów mojego życia. Kryzys, który ma ponoć trwać przez najbliższe pięć lat ma dotknąć w największym stopniu turystykę. Dział, w którym chciałabym pracować. Cóż, kryzys nie jest w stanie wpłynąć na moje ambicje, cele, do których od kilku lat dążę. Nadal chcę pracować w muzeum i już chyba nic tego nie zmieni. A jeżeli w Polsce nie znajdę pracy, będę miała powód by wyjechać ( i nie wrócić i choćby na zmywaku byle w Irlandii mojej kochanej, wśród Celtów).
Właśnie, po raz kolejny i z pewnością nie ostatni to właśnie Celtowie mi pomagają ;)

Zaczynam odkrywać sposoby...właściwie trudno mi powiedzieć na co, zdobycie drugiej osoby? Jego serca? Hmm...być może właśnie tak :) Boże, mam coś takiego jeszcze jak spontaniczna reakcja :D Cóż, byłam naprawdę mile zaskoczona, gdy spotkałam go w tym samym momencie, w którym już miałam do niego pisać by do mnie przyszedł :D A przy okazji, skoro już o moich stosunkach z innymi, znalazłam coś, co sprawia, że mogę wreszcie pozbyć się tamtego beznadziejnego uczucia. To wiara. Nie mogę kochać, nie wierząc, a nie wierzę, ani w niego, ani jemu. Nie po przepłakaniu całego dnia przed urodzinami, nie po tyle złamanych słowach… „przyjadę”. Zapraszam, ale jak przyjaciela z dawnych czasów, nikogo więcej…

sobota, 31 stycznia 2009

Z niezrozumienia świata mnie otaczającego

Mam 18 lat, za sobą przeróżne doświadczenia zarówno miłe jak i takie, których wspominać nie warto, przed sobą tak wiele, że nie jestem w stanie tego ogarnąć, streścić w kilku zdaniach. Mam 18 lat i po tych kilkunastu świadomych latach istnienia stwierdzam, że świat mnie zadziwia, niestety, nie w pozytywnym tegoż słowa znaczeniu.
Kobieta w średniowieczu zostawała żoną, gdy tylko zaczęła dojrzewać płciowo (a więc już od 12. roku życia), ale zazwyczaj była to wola jej rodziny, na którą ona sama nie miała wpływu. Nasi przodkowie kształtowali tradycje w taki sposób by taka kobieta mogła dorosnąć do macierzyństwa, założenia rodziny. Co robi współczesność? Bezczelnie depcze tą tradycje. Jest oczywiście prawo, które nie godzi się by dziewczynka poniżej 16. roku życia została żoną, jednak to prawo nie broni jej przed macierzyństwem… W średniowieczu było to możliwe, ale taka dziewczynka zostawała wychowywana w taki sposób by przygotować ją wypełniania roli kobiety. A nie uwierzę, że teraz jest podobnie.
Może przesadzam. Może w dzisiejszych czasach istnieją takie środki, które takie dziecko przed macierzyństwem chronią. Ale czy to jest wystarczający powód by taka dziewczynka, takie dziecko mogło robić wszystko to, na co tylko ma ochotę? Dla zaspokojenia ciekawości. W końcu co stoi na przeszkodzie? Rodzice? Normy Społeczne? Religia? I nie ma nic do stracenia. Bo w końcu czym jest dziewictwo? Cnota? To, podobnie jak rodzice, normy społeczne, religia i dziewictwo, to jakaś bajka, którą świat beznadziejnie powtarzał przez ostatnie wieki.
A ja pośród tego wszystkiego jestem po prostu niedzisiejsza, jestem ofiarą moich rodziców, którzy wychowali mnie w taki a nie inny sposób i w konsekwencji tego nigdy nie będę szczęśliwa, bo trwale zniewolona jestem normami społecznymi, które mnie unieszczęśliwiają. Pozostało mi trywialnie stwierdzić, że życie jest dla mnie okrutne i chyba się zabije… Zaczynam wypisywać bzdury? Przepraszam, w ten sposób chciałam jedynie przejść do kolejnego nieszczęsnego aspektu młodości. Subkultura Emo. Sama także przechodziłam przez trudny okres dojrzewania, mnie także prześladowały myśli samobójcze i naprawdę jestem w stanie zrozumieć wszystko, oprócz tego sztucznego rozpaczania. Bo nijak to tych depresyjnych klimatów mają się kolorowe stroje, spineczki do włosów z misiem, itp. zabaweczki… Prawda jest smutna. Ten tekst niczego nie zmieni, niczego mi nie pokazał, niczego nowego Wy się z niego nie dowiecie.. Życie nie ma sensu, ale skoro już jest w nim coś przyjemnego, warto żyć i pisać o tym dla potomnych ;)
Jutro Imbolc, święto Brygidy, mojej patronki. Zapłoną świeczki ;)

niedziela, 25 stycznia 2009

"No need to say goodbye"

Udziela mi się stres przedmaturalny. Przeglądam strony dwóch uniwersytetów, których ofertą jestem zainteresowana, ale nie do końca rozumiem zasady rekrutacji. Jedno jest pewne – najpierw powinnam skupić całą swoją uwagę by zdać maturę jak najlepiej potem dopiero będę się martwiła rekrutacją, z pewnością zdanie historii na poziomie rozszerzonym mi pomoże. Gorzej z polskim, ale niestety nie czuję się na siłach by spróbować zdawać poziom rozszerzony, to byłby także wielki plus, ale… cóż, musi wystarczyć zdanie jak najlepiej poziomu podstawowego. Bez bicia przyznaję się do zmarnowania tygodnia ferii na bezczynność (no dobrze, czytałam, więc coś robiłam) jednocześnie wszem i wobec oznajmiam, że budzę się z tego letargu w jaki ostatnio wpadłam i skupiam całą uwagę na maturze. To się nazywa wyznaczanie priorytetów.
Nie całe trzy miesiące szkoły przede mną. Luty, marzec, kwiecień i maj, który równa się matura… Trzy miesiące wypełnione nauką i matura… I ciemność.
Nie widzę mojej przyszłości po maturze. Co ciekawsze wcale nie chcę jej widzieć, ona mnie przeraża.
W sferze ducha – popełniam błąd i wiem, że przyjdzie mi za to zapłacić, o tak to z pewnością mnie zaboli. Pesymistyczne podejście do danej sprawy. Ktoś otworzył mi drzwi do realizacji największego marzenia, a ja nie tylko nie potrafię tego docenić, ale także nie jestem w stanie przejść przez te drzwi zostawiając przeszłość za sobą. To jest właśnie najtrudniejsze, czuję się zniewolona własnymi uczuciami, nie potrafię przeciąć nici wspomnień, pogodzić się z tym, że wszystko poza tym pamiętnym wieczorem było jedynie iluzją, tworem spragnionego miłości serca i umysłu…
I tak właśnie skupiam się na maturze. Wiem, nie odwiedzam was, w tej chwili piszę tego bloga bardziej dla siebie niż dla kogokolwiek innego, a może wreszcie piszę go z myślą o sobie. Już nigdy nie będzie tak samo jak było dawniej, wszystko się zmienia i wypadałoby wreszcie te zmiany zaakceptować, bo przeciwstawienie się im nie skończy się dla mnie najlepiej. Nic się jednak nie zmieniło, żadnych planów na przyszłość, dalekiego celu, dążenia. Większość z podejmowanych przeze mnie kroków w tym momencie należy do obowiązków, wypełniam oczekiwania świata względem mnie. Poza spokojem niczego w zamian nie chcę. Moje własne pesymistyczne carpe diem z nadzieją, że świat nigdy nie zapragnie w drastyczny sposób zmieniać obranego przeze mnie kursu, że nigdy nie będę musiał iść pod prąd.
To właśnie mają osoby stare – spokój, świadomość, że ich życie zmierza w jednym kierunku, że nie czeka ich już nic przykrego a wszystko mają za sobą. Powtarzam się, cóż, widać nie zmieniłam się przez ten rok tak bardzo. Wolność w tej chwili wydaję mi się być tylko iluzją, jak mam się czuć wolna skoro zamknięto moją duszę w tak młodym ciele, skoro wmówiono mi, że to ciało (a więc i umysł) ma 18 lat i powinnam zachowywać się tak jak na 18-latkę przystało… Zastanawiam się, czy poddanie się prądowi życia pomoże mi osiągnąć spokój, większe skupienie na wydarzeniach teraźniejszości, na tym, co dzieje się wokół mnie zamiast we mnie, bezmyślna zgoda na ingerencję innych w moje życie, poddanie się ich działaniom… Czy to uczyni mnie szczęśliwszą? Mam okazję się przekonać, w końcu nie mam nic do stracenia, więc czemu miałabym nie spróbować? Wystarczy mniej czuć, nie skupiać się z taką siłą, z jaką skupiałam się do tego czasu, na moich uczuciach, nie poddawać się emocją… To właśnie będzie pokonanie siebie, przełamanie własnych słabości, którego oczekuje ode mnie Bóg.
Darmowy Hosting na Zdjęcia Fotki i Obrazki

piątek, 23 stycznia 2009

/Wielka miłość, wielka siła, zostaniemy jej wierni na zawsze"

Muzyka cichnie nad światem
A cienie tańczą w twych oczach
Ja wiem, że nie wierzysz w magie
Choć raz mnie proszę posłuchaj
Nie licząc mijających dni
Wpatrzona w szum wiatru za oknem
Wbrew światu i sobie na przekór
Wierzę, że jeszcze Cię spotkam
A kiedy wśród najcichszej z nocy
Słowa twej pieśni usłyszę
Już zawsze będę Cię kochać
Wsłuchana w serc naszych muzykę


sobota, 17 stycznia 2009

List do D.

Mija dzień za dniem, tydzień za tygodniem i mijają lata a Ciebie tak po prostu nie ma. Słowa, które teraz piszę i wszystkie te, które napisałam wcześniej nie mają żadnej wartości. Nie będąc nie możesz ich przeczytać, nie będąc nie możesz w jakikolwiek sposób zmienić mojego życia. Ale muszę je pisać, by nie zwariować, by nie tłumić tego w sobie niczym krzyku…rozpaczy. Chciałabym spytać gdzie jesteś i jak długo jeszcze każesz mi na siebie czekać, ale rozsądek mi nie pozwala. Nie będąc nie możesz być gdziekolwiek. Twoje istnienie jest niczym więcej ponad moją wiarę w ciebie, a jej jest z każdą mijającą chwilą coraz mniej. Coraz mniej we mnie wiary. Stare dylematy powracają, choć niby dokonałam już wyboru.
Jest mi ciężko. Rozmawiałam z kimś bliskim na temat mojego spojrzenia na życie, na to, co może przynieść nowy dzień. W odpowiedzi jednak usłyszałam jedynie, że na moim miejscu dana osoba już dawno popełniła by samobójstwo. To nie jest rozwiązanie, to nic nie zmieni, po drugiej stronie będzie tak samo, po drugiej stronie Ciebie także nie będzie.
Uwierzyłbyś, że przyjaźń z kimś może ranić, że bliskość drugiego człowieka może zadawać ból? A może prawda jest taka, że coś takiego dotyka tylko mnie. Czy to na skutek mojej skomplikowanej natury, nie posiadania umiejętności życia chwilą i zaprzestaniu na tym, co się posiada zamiast dręczeniu się marzeniami o nierealnym? Jestem masochistą, choć wcale nie lubię cierpieć, nie lubię zadawać sobie bólu i nie ja go sobie zadaję… Winny jest świat, tak cholernie odmienny od tego, który chciałabym widzieć. Pogodzić się z szarą rzeczywistością, cieszyć przyjaźnią zapominając jednocześnie o pragnieniu spełnienia – ta droga prowadzi w jednym kierunku. Nie będę tam patrzyła dopóki nie będzie to konieczne.
Słowo powinno posiadać ogromną moc tworzenia. Tyle niewyspanych listów, tyle słów, szeptów w nocy, gdy wszyscy wokół śpią, a Ciebie nie ma, nigdy nie było i nigdy nie będzie. Nie łudzę się już, że gdzie na świecie jest to ktoś, kto tak samo jak ja tęskni… Zawiedzenie jest przykrą sprawą, uwierz mi.
W którym momencie mojego życia popełniłam błąd? Wtedy, gdy przez zwykłego człowieka zrezygnowałam, poddałam się zbyt łatwo, bo „tak będzie lepiej”? Kierował mną strach, nie wiara, jak więc ta droga miałaby być dla mnie dobrą? Nie wierzę, nie uwierzę w taką bzdurę i nie zawrócę, choć niejednokrotnie obejrzę się za siebie.
Dość czas otrzeć łzy, założyć na twarz maskę i udawać. Taka przyjaźń jest nawet przyjemną sprawą, potrafi w pozytywny sposób zaskakiwać, nawet cieszyć. Szkoda jednak, że stale jest to doznanie krótkotrwałe i mija szybciej niźli wszystko inne…
Iluzjonistka ulega iluzją? Życie jest absurdem.

Kocham Cię.
Kasia

niedziela, 11 stycznia 2009

"W życiu piękne są tylko chwile"

Wczorajszy wieczór i dzisiejsza noc należą już do przeszłości. I choć koleżanka twierdzi iż wypadałoby żałować, niczego nie żałuję. Było piękne, bardzo przyjemnie, szybko minęło. I nigdy już nie wróci, nigdy się nie powtórzy. Takie jest życie, a moje podejście ma oszczędzić mi niepotrzebnego smutku. Ten negatywny początek w nieprawdopodobny niemal sposób kłóci się z pięknymi wspomnieniami. Polonez wyszedł tak jak wyjść powinien, żadnych potknięć, niezaplanowanych kroków, wręcz przeciwnie powiedziałabym – na próbach nigdy nie tańczyłyśmy z różami w rękach, więc podczas poloneza był to pierwszy raz i mimo slalomu, który mieliśmy w układzie – wyszło. Jedyne czego mi brakowało to ponoć uśmiech, upominana przez partnera starałam się uśmiechać, jednak później i tak usłyszałam od obserwującej nas siostry, że byłam śmiertelnie poważna. Cóż, cała ja ;D
Reszta „imprezy” także minęła bardzo miło. Przyczepiłabym się jedynie do muzyki, ale… dało się i przy tym tańczyć :) Mój partner spisał się bardzo dobrze, mam nadzieję, że może powiedzieć to samo również o mnie, w końcu się starałam ;) Własnych zdjęć mam niewiele, te które mam pokazuję na photoblogu, więc zapraszam ;)
Wróciłam do domu o 5:40, poszłam spać po 6. A obudzono mnie już koło 10. Umrę jeżeli tego nie nadrobię ;)

piątek, 9 stycznia 2009

Odwracam się od wszystkiego, co powstało na skutek mojego buntu w ostatnich miesiącach. Zamykam się na krzyk sprzeciwu. Ciekawa lekcja życia, muszę przyznać. Jednakże czas powrócić do źródeł z dawna obranej filozofii, "drogi, która pozwala się rozwijać".
Cudownie jest posiadać mistrza, wierzyć, że chce naszego dobra. Ufać bardziej niż samej sobie.

Jutro studniówka, aż nie mogę się powstrzymać by nie napisać fragmentu pewnej celtyckiej modlitwy...
"Serce serca mego
Cokolwiek przypadnie
Panuj nad mą myślą i nad uczuciami
Panuj nad mym słowem i nad wszelkim czynem"

Grunt to wiara, że jeden człowiek nie jest w stanie zepsuć mi nastroju w takim dniu, że wielkim osiągnięciem będzie dobra zabawa i miłe wspomnienia ze studniówki cokolwiek się stanie.
W niedzielę relacja, może nawet pewien foto-reportaż z dodatkiem krótkich opisów ;)
Oh i trzymajcie za mnie kciuki bym podczas poloneza nie zrobiła czegoś niestosownego (typy przewrócenia się :D)

piątek, 2 stycznia 2009

Pustynny anioł

Wszystko ma swój kres. Koniec, który czasami następuje stopniowo, czasami nagle, tak, że ze zdziwieniem w oczach go witamy. Nie łudziłam się, że będzie to trwało wiecznie, jednak zawsze miło jest doświadczyć uczucia zaskoczenia w tak pozytywny sposób. Odzyskałam wenę, jaki wpływ miało na nią to, co zrobiłam. Nie wiem. Nie wiem nawet, czy czuję się przez to choć odrobinę wolniejsza niźli dawniej. Co się stało to się nie odstanie… Koniec
Miałam zamiar napisać trywialne stwierdzenie – dużo ostatnio myślałam - byłoby jednak błędnym, może nawet kłamliwym. Cała ja, za dużo myślę o sobie. Taki nałóg, którego – przynajmniej w najbliższym czasie – pozbywać się nie mam zamiaru.
Przyznaję jednak, że wnioski z tego myślenia niczego nowego do mojego życia nie wnoszą. Nie są niestety w stanie. Bo cóż więcej mam zrobić? Powiedzieć na głos, wykrzyczeć, że mam dość bycia siostrą, przyjaciółką, pocieszycielką i terapeutką? Przyznać się przed całym światem, że PRAGNĘ czegoś więcej? Że nadszedł czas, gdy przestaję słuchać tak jak słuchałam i bardzo chciałabym zacząć mówić z myślą, że ktoś mnie SŁUCHA. Cierpliwości. Jak mam wykazać się cierpliwością? To nie jest marzenie o bliskiej osobie, to jest PRAGNIENIE spotkania wreszcie takiej osoby. Mam dość pośredniego poznawania miłości, karmienia się tym, co o niej mówią/piszą inni, ja chcę tego doświadczyć na własnej skórze…
Pragnienie… czuję się jak kwiat na pustyni.
Tak trudno jest mi wierzyć, że może być lepiej, że nie usycham. Moja siostra nazwała mnie kiedyś pustynnym aniołem, wiedziała o nich zdecydowanie więcej niźli ja i nie zrobiła tego przypadkowo, bez zastanowienia. Myślę, że było to rok temu. Ona widziała, ja widzę dopiero dzisiaj.

Przepis na porażkę

Po kolejnej długiej nieobecności wracam z formą nietypową, choć uprawianą na tym blogu w dawnych czasach. Odesłałam krytyka, który kazał mi ...