wtorek, 30 grudnia 2008

Ostatni post tego roku

Raz, dwa, trzy…
Otwierasz oczy i widzisz świat moimi oczami.
Wyobraź sobie las o poranku. Taki, w którym mgła jeszcze unosi się nad ziemią, ale już pierwsze promienie słońca przebijają się przez liście. Potrafisz sobie to wyobrazić? Więc teraz kolejne zadanie - znajdź to miejsce. Uwierz, wystarczy jedynie chcieć.
Przybywający z każdym nowym dniem księżyc sprawia, że powracam wspomnieniami do minionego roku i marzę o zieleni traw, drzew, świata. A w marzeniach tych wygrzewam się w Słońcu południa, spoglądam z ciekawością w tafle mojego małego jeziorka na uroczysku, z nadzieją, że kogoś w niej ujrzę. Otwieram oczy by zobaczyć, jak mróz posrebrza świat nie licząc się wcale z tym, że Słońce świeci jasno. Minęło Yule, nadchodzi Imbolc. Mija kolejny rok. Oby nadchodzący był jeszcze lepszy, owocniejszy niż miniony, we wszystko.
Dzisiejszej nocy udam się w jedną z wielkich podróży. By jednak rano nie obudzić się z wrażeniem iż był to jedynie sen przygotuję zeszyt i wszystko zapiszę. Ubierając przy okazji w piękne słowa jak to ja zwykłam czynić.
Z rzeczy przyziemnych, o których ostatnio pisać mi się nie chciało: kolejny już raz jestem szczęśliwą posiadaczką rudych włosów. Już niedługo studniówka, która zaczyna we mnie budzić przerażenie. Wcześniej jednak witamy nowy rok, więc w ramach pożegnania starego, krótkie jego podsumowanie.
Jednoznaczna ocena z pewnością nie jest możliwa (wbrew poglądowi, że nie ma rzeczy niemożliwych).
Początek, styczeń – operacja. Koszmar, który trwał przez kilka miesięcy. Koszmar, bo nadal trudno mi uwierzyć, że coś tak strasznego mogło mi się przytrafić, trudno uwierzyć, że coś takiego stać się mogło w życiu. Te kilka miesięcy, o których próbuje zapomnieć, choć pamiętając nie szybko zgodzę się na kolejny koszmar. Trudno mi powiedzieć, kiedy się skończył. Koniec maja był przełomem, po nim wszystko nabrało zupełnie innych barw. Szaleństwo, które zdecydowanie było źródłem wielkiego szczęścia, choć niestety nie tylko. Lipiec, moje urodziny, spotkanie z Keriann – zdecydowanie jedno z dwóch największych osiągnięć tego roku. Przezwyciężenie wreszcie tego, że znajomi z Internetu nie są prawdziwymi znajomymi i satysfakcjonująca myśl, że wreszcie mogę powiedzieć – mam przyjaciół! Kolejne miesiące mijały pod tym samym znakiem szczęścia i szaleństwa, a potem przyszło jeszcze jedno szaleństwo. Teraz widzę, że gdyby nie pewien problem moje życie byłoby naprawdę zbyt cudowne i bajeczne, musiał być. Bo szaleństwo pokazało swoje negatywne strony i pokazuje je do dziś, jeśli ktoś zna antidotum to ja poproszę.
Nadchodzący rok – kilka planów, w tym zdanie matury i dostanie się na jakieś studia, praktyczny kurs wiedź mienia po maturze… Wszystko będzie dobrze, bo niemal wszystko to jest w moich rękach. Jeżeli nie będzie, to ja już się postaram by było.
W sumie – by tak pozytywnie nie było – mogę powiedzieć, że zwykle tak mówię, a potem i tak wychodzi inaczej niż chcę, co jednak nie oznacza, że nie fajnie ;)

wtorek, 23 grudnia 2008

Smutkiem pisane

Nie piszę. Nie mam o czym. Życie jest monotonnie nudne, szare niczym niebo za oknem, jak świat i moje myśli, wreszcie jak ja. Czuję jak staczam się w dół stanu, który z dawien dawna jest mi bardzo dobrze znany i mimo wszelkich starań nie potrafię mu zapobiec – czytanie rzeczy samych w sobie pozytywnych, słuchanie nastrojowo wesołej muzyki, zmuszanie się do myślenia o rzeczach miłych… Nie pomaga, bo rzeczy miłe przysłonięte zostały przez te, które miłe były, ale już nie są, listę muzyki słuchanej zdominował doom metal, bo nawet poezja śpiewana nie jest w stanie wprawić mnie w inny nastrój, a czytanie – sięgnęłam po złą książkę, choć jest moją ukochaną.
Zagubiona w świecie pustki, spustoszenia, zła ludzkiego. Jak mam zachować spokój skoro nawet zwykłe codziennej gazety nie potrafię przeczytać bez emocjonalnego jej odebrania? Artykuł na temat tego, co państwo robi z Puszczą Białowieską. Płakać się chce… Podchodzić do tego spokojnie, w jaki sposób? Nie przejmować się tym, że jedyny w Europie las, który przetrwał tysiące lat teraz jest niszczony w imię poprawy gospodarki kraju, bo państwo jest za biedne i potrzebuje tego drewna… I tak jest na całym świecie, wszystko dla pieniędzy, wszystko przez pieniądze… A zwykły zjadacz chleba niech się śmieje z szalonych ekologów, którzy przywiązują się do drzew by ich bronić. Możecie się śmiać, ja będę z Nią płakać nad wami…
Minęło Yule i było to jedno z tych świąt, których z pewnością nie odczułam. Może nie chciałam, może coś sprawiło, że nie mogłam go odczuć za bardzo skupiona na tym czymś. Yule – kojarzy mi się z bardzo jasnym zimowym dniem – biel śniegu i światło słońca. Tego nie było. Była za to szarość, deszcz, który skutecznie pozbawiał nas śniegu, jaki raczył spaść i był silny, nieprzyjemny wiatr. Cały dzień odkładałam spacer do lasu. Poszłam dopiero po zmroku, miało to nie mniej uroku niż gdybym poszła wcześniej, pogoda wszak była taka sama, a ciemno było przez cały dzień.
Nie lubię świąt chrześcijańskich. Rodzinna atmosfera mi się nie udziela w taki sposób, w jaki wpływa na zdecydowaną większość ludzkości. Ja czuję się bardziej samotna niż zwykle, ale zamiast szukać kontaktu z innymi, ja wręcz go unikam, paradoksalnie odsuwam się w samotność. Rodzina… z nią ponoć wychodzi się pięknie tylko na zdjęciach…

wtorek, 16 grudnia 2008

konkret

Jeżeli spotkacie nadzieję, powiedzcie by do mnie wróciła.
Jeżeli spotkacie sens powiedzcie, że go poszukuję.

sobota, 13 grudnia 2008

"Smutek serca, serca samotnego"

Już nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam się tak samotna jak dziś. Jakieś myśli się rodzą, dawne postanowienia i przekonania umierają. Czuję się skrzywdzona. Bez względu na wszystko nie miał prawa się tak względem mnie zachować. Czy zrozumie sens moich słów? Czy usłyszy to, co mu powiedziałam? Nie wiem. Może rzeczywiście woli stać z książką pod ścianą zamiast podejść do mnie, porozmawiać. Może niech tą samą książkę zabierze ze sobą na studniówkę…
Nie zrozumiał, albo zrozumieć nie chciał…

Może to ja się mylę, może moja utopijna wizja tego, jak powinna wyglądać przyjaźń jest tylko i wyłącznie marzeniem nie do zrealizowania. Może rzeczywiście jest tak, że jak się dwoje ludzi pozna to po co mają utrzymywać ze sobą kontakt, skoro na dodatek nie mają o czym rozmawiać…

To, że nie mamy o czym ze sobą rozmawiać jednak o czymś świadczy. To jasne.

piątek, 12 grudnia 2008

Ostatnia pełnia tego roku

Gdybym mogła zasnęłabym i w snach wędrowała przez wciąż nieodkryte lądy mojej podświadomości. Teraz, gdy wiem, że tam – w głębi mnie – jest tak pięknie, będę tam wracać ilekroć tego zapragnę. Nie to mnie jednak zachwyca – piękniejszy jest bowiem fakt, że cząstkę tego świata mogę odnaleźć w świecie całkowicie materialnym, istniejącym w rzeczywistości ziemskiej.
Kocham ten świat, mimo jego wad, absurdalnych zachowań ludzkich. Kocham ten świat za Księżyc, za Słońce, za niebo i ziemie, za każdą najmniejszą roślinkę i każdy liść na każdym drzewie, choć aktualnie ich brak.
Kocham, choć mam problemy. Nie są poważne, jednak bardzo mi zależy na ich rychłym rozwiązaniu, a przecież „Zdrowa kapłanka naprawi wszystko wokół” i ja udowodnię samej sobie i innym, że potrafię, muszę, bo za bardzo się do niego przyzwyczaiłam, do niego i jego uśmiechu.

poniedziałek, 8 grudnia 2008

"Beth a dewi di, deg ei gosteg?"

Wiatr cichnie, słońce gaśnie na horyzoncie, świat zdaje się pogrążać w śnie. Z każdą chwilą, z każdą nową sekundą, która odeszła w zapomnienie, coraz ciszej, coraz spokojniej. Śpij…

A my wykorzystamy ten moment by spotkać się na granicy wszechświata, przekroczymy niewidzialne granice naszych światów i jak dawniej będziemy się śmiać ze wszystkich konwencji. Świadomi jesteśmy przy tym, że zarówno ta granica jak i nasze spotkanie są jedynie iluzjami wyssanymi z palca. Życie jest jednak grą, podczas której warto być szczęśliwym graczem.
Tak dawno temu, bardzo dawno, nieliczni pamiętają a i ci nie wszystko. Dookoła czai się nieznane, idąc przez życie można zabłądzić wśród tylu ścieżek, tyle przeróżnych dróg i wszystkie jednakowo kuszące. Te wspomnienia także w jakiś sposób są niczym pajęcza sieć, może zabrnąć w nich za daleko, zapomnieć wówczas o rzeczywistości i już nigdy do niej nie powrócić. Niezwykli jesteśmy jednak snuć tak pesymistyczne wizje świata, wolimy zieleń i odurzając zapach lasu wczesnym latem. Reszta była, jest i będzie milczeniem. Nie patrzymy wszak w gwiazdy po to by odgadywać z nich wydarzenia każdego przyszłego dnia, patrzymy bowiem tam – właśnie w tej odległej dali – znajduje się to, co ukochaliśmy.
Prawdziwy wędrowiec wychodząc z domu nie ogląda się ponoć za siebie. Człowiek, który jako pierwszy postawił taką tezę na pewno wędrowcem nie był, bowiem można wędrować każdego dnia swojego życia nie oddalając się znacznie od domu, nie wspominając nawet o oglądaniu się za siebie. Powiedziałabym nawet, że każdy dzień naszego życia jest w pewnym sensie wędrówką, a my, czy nam się to podoba czy nie – wędrowcami. Wypowiedziałabym wiele prawd większych i mniejszych, o wielkim znaczeniu dla świata, żywiąc nadzieję, że coś nowego do niego wprowadzą, ale nie powiem ani słowa, bowiem nie zwykłam mówić gdy mówią inni. Tak, konsekwencją tego jest moje milczenie, którego inni ludzie praktycznie nie znają. Mówią by mówić, o czymkolwiek – pogodzie, polityce, powtarzają utarte frazesy dotyczące życia, jak gdyby naprawdę zaznali go w takim stopniu by wiedzieć, jak naprawdę ono wygląda. Wiedzące wówczas uśmiechają się pod nosem, oczy im błyszczą, gdy patrzą w dal i choć słuchają nie słyszą, bo głośniejsza jest pieśń ziemi, która dźwięczy im w duszy. Porządny druid może odwróciłby się plecami do osoby, która ośmieliła się tak sprofanować słowo.
Już wiem, co jest prawdą. Jestem nią ja.

wtorek, 2 grudnia 2008

Dotyk Iluzji

Mój pierwszy grudniowy post pisany jest wspomnieniem srebrnego uśmiechu Bogini, która jaśniała na niebie bym nie czuła się samotna wracając do domu, zachwytem niepoliczalną ilością rozbłyskujących gwiazd i cząstką świadomości, że ten tak odległy Wszechświat jest na wyciągnięcie ręki, jest we mnie. Znalazłam odpowiednie ćwiczenie, dobrałam odpowiednie fragmenty by powróciła harmonia, spokój, ale i szczęście. Być może niektórzy uznają, iż spokój zbudowany za pomocą mądrości słów wyczytanych w książkach jest nietrwały. Dla mnie jednak ten spokój jest jak pajęcza nić – istnieją ponoć pająki, które plotą ją pomiędzy źdźbłami trawy, gdy wieje silny wiatr, nie zrywa się ona pod jego naporem, lecz razem z źdźbłami trawy pochyla do dołu, by potem wrócić do stanu początkowego. Taki powinien być mój spokój.

Wreszcie mogę powiedzieć, że moje uczucia są jak gładka tafla jeziora – nie przez przypadek oczywiście odbija się w niej blask księżyca. Faluję w zawieszeniu pomiędzy rzeczywistościami – własną, znaną jedynie mi i tą którą znają inni. Jasno wyznaczone zadania na nadchodzący czas pozwalają mi zachować do pewnych spraw dystans, dzięki nim znam odpowiedź na postawione mi pytania. Bycia wolnym też trzeba się uczyć.

Znalazłam ciszę.

Ale jest to jedynie kolejna iluzja, niczym drzewko pomarańczowe.

niedziela, 30 listopada 2008

Neverending story

Kawałek po kawałku łamie się we mnie harmonia. Krew, ból, blizny na moim ciele – moja podświadomość świadomie mnie rani. Nie wiem, w jakim celu. Nie wiem, co mam z tym zrobić. Zrozumienie swojego fizycznego ja, współdziałanie z rytmami swojego fizycznego ciała mają być kluczem do zrozumienia siebie. Im więcej takich snów tym więcej we mnie niezrozumienia siebie. One mi nie pomagają. Wręcz przeciwnie wprowadzają chaos do mojego niemal idealnie poukładanego świata. Jestem w stanie uwierzyć, że ten porządek we mnie jest jedynie iluzją i te sny naprawdę stanowią dla mnie pomoc. Ale ja nie widzę wyjścia z tej sytuacji.
Mam poddać się kolejnej operacji z nadzieją, że będzie tą, która wreszcie pomoże? Mam podpisać zgodę na kolejny horror przeżywany na stole operacyjnym i potem leżąc w szpitalu? Może wyjdzie, może nie wyjdzie. A może popełniam największy błąd w moim życiu nie wierząc, że jakakolwiek operacja jest w stanie mi naprawdę pomóc? Już nigdy nie będzie tak jak gdybym nigdy się nie poparzyła. Chciałabym z tym żyć. Jest mi łatwiej zaakceptować fakt mojej blizny niźli położyć się na stole operacyjnym. Jakie jednak ma znaczenie to, że ja siebie akceptuję kiedy w snach ciągle pojawia się ten sam motyw? Zaczynam otwarcie nienawidzić mojej podświadomości.

sobota, 29 listopada 2008

"Piece by piece it;s how I'll let go of you"

Staram się oddychać spokojnie. Staram się nie oddychać. Załamane promienie księżyca, po których zamiast spokoju spływa niepokój i cichy lęk przed samotnością.
Staram się wyciszyć myśli, wsłuchać w ciszę, która dźwięczy we mnie szumem morza, pieśnią wiatru, którą znają tylko nieliczni. Deszcz przestaje być zimnymi kroplami, wiatr unosi jedynie włosy, drzewa nie uginają się pod jego naporem lecz tańczą. Niemal zapomniałam, że nadchodzi zima, niemal nie czułam chłodu nagich ramion.

„Jesteś taka wrażliwa”
Kiedy tak mówisz czuję się słaba. Kiedy tak mówisz jestem jedynie małą dziewczynką skuloną ze strachu przed życiem. Nie chcę byś wiedział, że jestem wrażliwa, nie chcę by ktokolwiek o tym wiedział. Tylko ja.
„Wrażliwość może być twoją siłą we współczesnym nieczułym świecie, on tego potrzebuje. Gdyby ludzi takich jak ty było więcej świat byłby lepszy. Jesteś aniołem musisz jedynie rozłożyć skrzydła”
Wiesz, Twoje słowa nic nie znaczą. Nie wierzę w anioły..
„One wierzą w ciebie…”
Ich nie ma, nie ma ich w moim sercu od tamtego czasu… Tak dawno temu
„Chcę ci pomóc, nie mogę, gdy milczysz. Pozwól sobie pomóc. Zaufaj mi”
Wyżal się w ramach terapii, a potem będzie tylko lepiej. To nic nie da. Wspomnienie, nawet wtedy, gdy się nimi dzieli z innymi, są wspomnieniami. Nie jesteś w stanie odmienić moich wspomnień, nie jesteś bogiem.
„Tak. Jestem człowiekiem, który chcę cię wysłuchać. Nikim poza tym. Ty zawsze słuchasz bez znaczenia na osobę mówiącą i na to, czy jej słowa cię interesują czy nie. Słuchasz, a słuchając milczysz. Chcę byś zaczęła mówić. Czemu nie wierzysz w anioły?”
Dawno temu spotkałam anioła. Śpiewaliśmy razem pieśń na część jedynego boga, w jakiego wierzyliśmy. Pewnego dnia odszedł, a gdy wrócił zamiast harfy dzierżył w dłoni miecz. Był ostatnim aniołem, w jakiego wierzyłam.
Opadła zasłona. Patrzyłam w oczy anioła, a teraz muszę się zmierzyć z nieczułością ludzkich oczu, z ich kamiennym chłodem, muszę się nauczyć tak jak oni próbować wszystko ująć w żelazne okowy rozumu i logiki. Żałuję jedynie, że zabierając mi wiarę w drugiego człowieka nie zabrał razem z nią wrażliwości.

środa, 26 listopada 2008

Trzynasty post musi być nietypowy...

Tegoroczna „jesienna depresja w moim wydaniu” objawia się strasznym sfrustrowaniem. Aktualnie sama sobie stoję na drodze do szczęścia. Jest mi łatwiej wmówić sobie, że to wszystko jest bez znaczenia niźli przyznać się, że wszystko dawne naprawdę było pozbawione sensu. Jak na porządną kapłankę przystało powinnam składać ofiary, a ja zamiast tego sama ofiarą się czuję. Do tego ta boska gra, istny hazard, zasady na których to wszystko się odbywa mnie przerażają, wręcz budzą grozę.
Tak, wiem, to ja kreuję rzeczywistość, też narzekam ja. Ale, kurcze… czy ja mówię, że mi z tym źle? A poza tym to tylko i wyłącznie nów, który minię, jak każdy nów (a potem wróci znowu, o boże…jakież to życie przewidywalne). Ja chcę do lasu… do mojej brzozy kochanej się przytulić, ale tak daleko i tak zimno chodzić gdziekolwiek. Pójdę, może jutro, może w piątek (po pierwszej próbie poloneza odreagować jeszcze większą frustrację, gdyż F. twierdzi że jestem za delikatna… Nie skomentuję! ).
Niepokojące zmienności nastroju mego. Trochę teraz podramatyzuję w ramach odwiecznej harmonii wszechświata…
Jestem beztalenciem ;( Oni nie powiedzieli mi jeszcze tego tylko dlatego, że chcą bym sama odeszła. Ale Celtka się nie poddaje! Nie mogę zrezygnować tylko dlatego, że mi nie wychodzi, choć przecież wychodzi, ależ oni oczekują, że po miesiącu chodzenia na taniec będę potrafiła zrobić tyle samo, co F. po roku. Tym także jestem sfrustrowana…
Jakież to życie frustrujące. ..
Zamykam się z książką od historii w pokoju i nie wychodzę z niego do piątku. Jutrzejszy angielski niech będzie milczeniem i moją nieobecnością :D

sobota, 22 listopada 2008

Chwilo - trwaj wiecznie

Zimny wiatr rozwiewa włosy, mróz szczypie w policzki, a las jest tak bardzo milczący. Nienazwana siła wyciągnęła mnie dzisiaj z ciepłego domu, kazała iść przed siebie nie zważając na śnieg, wiatr, mróz. Cudownie jest być kobietą, odczuwać świat w taki sposób, że tylko dla tego właśnie warto żyć. Tak dawno nie byłam na uroczysku, że wczorajszy niepokój był w pełni uzasadniony, myśl o tym, że po dłuższej przerwie odwiedzenia mojego miejsca na ziemi przyjdę a jej już nie będzie była nie do zaakceptowania. Poszłam. Zrobiło się pusto. Moja przyjaciółka-brzoza stoi ciągle na swoim miejscu, lecz innej brzozy już nie ma, nie ma krzaków, które rosły wokół niej. Pozostały jedynie ślady po ogniskach i pień ściętego drzewa. Nie chcę tam wrócić i zobaczyć jeszcze większą pustkę…

Czas się zatrzymał w miejscu. Tylko na chwilę, ale takiej właśnie chwili potrzebowała. Będę wracać pamięcią do tego wspomnienia. Będę tam wracać. Ten las stał się dla mnie tak bliski, tak bardzo znajomy, że wchodząc na każdą nową ścieżkę nie odczuwam niepokoju, nawet nie biorę pod uwagę tego, że się zgubię. Nie ma dróg, które prowadzą do nikąd. Potęga myśli. Szłam przed siebie, wracając do domu kierowałam się w stronę, gdzie znajduje się moja wymarzona chatka. Potęga marzeń, bo jakże cudownie byłoby wracać do niej z myślą, że tam czeka kochający człowiek i ciepło kominka. Ale to tylko marzenie…

/Przewieź mnie przyjacielu na drugi brzeg
przy pierwszym schodku wysadzisz mnie
lecz nie odpływaj
Zaczekaj na mnie kwadranse dwa
chciałbym rzucić na tamten świat
bo ktoś mnie wzywa

Zabierz mnie przyjacielu na chwiejny prom
co tylko zechcesz oddam ci bo
samotność rani
Słyszałem w nocy daleki ton
brzmiał w ciemności akordeon
Grał tylko dla mnie

Miłość śmierć to tylko chwile
Smak ust Eurydyki i motyle
niedoścignione
Spienione fale uderzają o brzeg
i nikt z nas żywych nie może przejść
na tamtą stronę/
Jaromir Nohavica, "Przewieź mnie, Przyjacielu"

środa, 19 listopada 2008

/Spójrz w niebo, piękno zobaczysz/

Tak strasznie nieprzyjemnie jest w połowie zwykłego, powszedniego dnia usłyszeć głos ze środka siebie mówiący :
- Wróciłam
- Nie! Ja tu byłam od zawsze, ty jesteś jedynie tym znienawidzonym przeze mnie zwątpieniem w drugiego człowieka. Ciągłym oczekiwaniem na brutalny cios z jego strony. Niczym więcej ponad to. Dodatkowo nie chcę ciebie, więc idź sobie!

Codzienne kryzysy, które leczę muzyką celtycką, pamięcią o tym, co ważne. Teraz, gdy już poznałam, czy jest szczęście płynące prosto z serca, czym jest zachwyt i magia codzienności, teraz nie pozwolę tego sobie odebrać. Tak właśnie, mam zamiar drapać, gryźć i szarpać się, jeżeli ktoś zechce ten stan w jakikolwiek bądź sposób naruszyć.
Jestem z siebie dumna! Tak, próżna także jestem, jak mam się jednak nie cieszyć, kiedy wreszcie czuję się wolna od demona, który prześladował mnie przez ostatnie miesiące, wreszcie odzyskałam skrzydła i mogę wrócić! Nie tylko dlatego jestem dumna – potrafię o tym myśleć w pozytywny sposób, to nie budzi we mnie już żalu, smutku, nie psuje humoru. Potrafię się z siebie samej śmiać!
Żadnych nowych obsesji, żadnych krótkotrwałych pasji. Sam spokój w najczystszej postaci niemal jak woda źródlana.
Rozkładam skrzydła i chwytam nimi wiatr i wzlatuję ponad ziemię, znowu, ah! Znowu mogę czuć się wolna! Dziękuję! Dziękuję, że wysłuchałaś mych modlitw, Matko!

Nawet kurz, który osiadł na półkach w moim domku, jest teraz złotym pyłem, któremu słońce wpadające przez okno nadaje magiczny charakter. Otworzyłam księgę żywota i wyczytałam w niej Prawdy tak cudowne, że nic więcej poza tą wiedzą dziś nie jest mi potrzebne. Dziś będę tańczyła w świetle księżyca dla Niej, będzie to taniec pełen wdzięczności za zwróconą wolność.

A ona, poszła sobie.

niedziela, 16 listopada 2008

Mistic Dream

Spłynął na mnie upragniony spokój, niemal jak błogosławieństwo płynące z nieba ze światłem księżyca malejącego. Nawet chmury, które dziś tak tłocznie snuły się po niebie, nawet one nie są w stanie teraz tego zakłócić.

"Mówili nam w świątyniach, że prawdziwe szczęście można znaleźć jedynie w uwolnieniu się od koła, które jest śmiercią i ponownym narodzeniem, że musimy znienawidzić ziemskie rozkosze i cierpienie i tęsknić jedynie za spokojem wieczności"

Marion Zimmer-Bradley, "Mgły Avalonu"

Cóż ja bym zrobiła, gdyby nie Celtowie? ;)

"Tell me now what you see, tell me what you feel"

piątek, 14 listopada 2008

/Jestem tylko liściem, który tańczy i wiruje jak wiatr/

Powoli wszystko się prostuje. Niemal jest takim jakim być powinno. Kilka pytań dotyczących życia, kilka rozterek i niepewnych odpowiedzi. Będzie dobrze.
Muszę się wziąć w garść. Popracować nad sobą, pewne cechy wykształcić, pewnych się pozbyć, dla własnego dobra. Ale najpierw odpowiedź, bez niej wszystko inne będzie nieważne. Czy ja naprawdę byłam tak bardzo naiwna, by wierzyć, że nie będę musiała odpowiadać, że stan „pomiędzy” jest na tyle dobry by mógł być trwałym?
Coś się kończy coś się zaczyna. Czy postawiłam już kropkę na końcu tego rozdziału mojego życia? Nie. Był za krótkim bym miała go nie kontynuować. Być może rzeczywiście w życiu piękne są jedynie epizody, może warto żyć dla jednej chwili, jedną chwilą i nie oczekiwać od życia więcej. Za bardzo cenię sobie spokój bym miała uwierzyć, że warto żyć dla jednej chwili, takiej jak tamta. Wspomnienie, dziś, już nic więcej. Tak jak być powinno.
Tak przyjemnie jest mieć taki względny porządek w sobie. Cieszę się, że pozbyłam się tego, co męczyło mnie przez ostatnie tygodnie – jednokierunkowego myślenia o którym pisałam. Miałam wszystko wygrać, lub wszystko przegrać. Ułożyłam to tak by nie przegrać wszystkiego, mimo tego zabolało, gdy nie wyszło. A teraz widzę, że jednak nie jestem na straconej pozycji, nie wszystko stracone. Jest nadzieja.
Tylko, czy warto ją żywić?

„On się tak ładnie uśmiecha, gdy ciebie widzi…”

Wiem. Ten jego uśmiech… jest nadzieją?



poniedziałek, 10 listopada 2008

/Anielskie skrzydła u ramion i cienie na niebie/

Wybiegam z domu by ganiać z sarnami po polach, po lasach. Szalony bieg na oślep, przed siebie nie patrząc, jedynie smakować rozkoszy wolności, która w żyłach płynie i słuchać szybkiego serca bicia. I zapomnieć o wszystkim, o wszystkich i o tym, że gdzieś tam w domu czai się potwór przypominający o nim, także.

Zwróćcie mi moje skrzydła. Chcę latać, niczym ptak, po niebie mojego własnego świata i nie mogę. Nie jestem lalką, nieczułą bezwartościową zabawką w jego dłoniach. Nie po to uciekałam, nie po to walczyłam o wolność i za nią gorzkimi łzami płaciłam by teraz utracić ją przez niego. Przewspaniała miłości nienawidzę cię!

Nie mogę nawet wrócić do mojej samotni. Wszystko tam przypomina mi o tym, jak wielki błąd popełniłam, wszystko zdaję się śmiać ze mnie. Jak ja mogłam być tak bardzo ślepa? Wiara miała czynić cuda, góry przenosić! Wierzyłam, nawet wtedy, gdy brak mi już było łez! I cóż z tego dziś mam?!

Jestem tym wszystkim zmęczona. Tak bardzo chciałabym wrócić i był nieszczęśliwa na swój własny sposób. Jestem zmęczona – to samo stwierdzenie powtarzające się od kilku miesięcy. Dawniej płakałam bo byłam samotna, teraz płaczę przez niego. Nic się nie zmieniło prawie, te same łzy, nie mniej gorzkie od poprzednich.

Marzeniem uciec od tego wszystkiego, schować się, zakopać w liście, przeczekać zimę w ukryciu. Może wszystko minie, może gdy się obudzę jego już nie będzie, nie będzie wspomnień o nim, nie będzie łez, smutku, niczego nie będzie. A ja będę mogła zacząć od nowa. Szkoda jedynie, że sama w to nie wierzę.

Nie jestem Venus...

czwartek, 6 listopada 2008

Blogowo - Happy Birthday To You Or To Me? :)

Już rok piszę pamiętnik. I jest to mój – wstyd się przyznać – czwarty blog. Onet – mylog – Onet – blogspot. Gdzie kolejny? Czas pokaże. Przez ten rok napisałam tyle słów, tyle postów, które niczego nowego do rzeczywistości nie wnosiły, a i wartości literackiej nie posiadały. Pierwszego nie ma, nie było w nim takie wiele bym miała żałować, że go skasowałam. Miał jednak fajny klimat – cmentarny bardzo i równie mocno samotniczy. Drugi – od listopada do kwietnia. Tyle tam smutku, bólu, samotności. Tyle łez wylanych pisząc i czytając, nie tylko moich. Już dawno jednak nie śpiewałam kołysanki do śmierci. Wolałam tańczyć we mgle i tańczyłam przez kilka miesięcy - od marca do października. Więcej szczęścia, pozytywnych myśli, spokoju. Czasami bardziej osobisty od mylog’a czasami mniej. Teraz jednak jestem ciszą.

Świat przez ten rok się zmienił. Poczucie osamotnienia, obcości w świecie stało się odległe, nieznane, a jego wspomnienie jest czymś nierzeczywistym, coś czego naprawdę być nie mogło. Poznałam Keriann, Damiana i zyskałam internetowego anam cara :) Mam przyjaciela, którego sama obecność jest czymś przyjemnym, nawet wtedy, gdy ze sobą milczymy. Już nie osamotniona, choć samotna wciąż. Ta samotność jednak jest stanem ducha, mi jednak aktualnie dobrze w tym stanie i niech tak pozostanie. Dość znaków zapytania na drodze, niepewności, frustracji z powodu niemożności dokonania wyboru. Wybrałam – na przekór wszystkim, którzy czegokolwiek ode mnie oczekiwali, wybrałam słuchając głosu serca – wybrałam miłość, zaufanie, wiarę, która daje mi siłę, bym mogła walczyć o szczęście. Nie wiarę, która siły mnie pozbawia, bo wymaga bym na każdym kroku o nią walczyła. I cóż, że w opinii innych byłam już satanistką, ateistką i buddystką, i cóż, że większość ludzi uważa mnie za katoliczkę tylko dlatego, że chodzę na religie? Moja wiara jest moją sprawą, moją życiową drogą, po której nikt za mnie iść nie będzie, to moja pozorna samotnia.

Uwierzyłam w siebie, jak jeszcze nigdy nie wierzyłam. Wciąż od czasu do czasu zadaje sobie pytania odnośnie mojej osoby, co odzwierciedla także ten blog, jednak już nie są takie jak dawniej. Tak, jestem wspaniałą kobietą, świadomość tego zaś wydaję mi się śmieszną. Nie bardziej jednak od tego, że ta wspaniała kobieta ostatnimi czasy zwykła uważać , że właśnie przez swoją wspaniałość nigdy nie spotka człowieka, który ją pokocha jak kobietę. W tej kwestii doświadczenia mówią same za siebie i wszelkie przekonywania rozumowe nic nie dają.
Z dnia na dzień wyszukuję sobie nowe zajęcia z przykrością stwierdzając, że z każdym dniem bliżej mi do matury. Coraz mniej czasu na manuskrypty i wszelkie inne malowania, brak weny by pisać wiersze, opowiadania, które zaczęłam. Za to jest taniec – aktualnie boli mnie stopa i ledwo chodzę, ale jednak czegoś się nauczyłam a boląca stopa świadczy niezbicie o tym, że nie próżnuję na zajęciach. Nie wiem, w jakim stopniu można mówić o powrocie do bractwa. Będę się czuła niewiastą w bractwie w dniu, gdy będę miała na sobie średniowieczną kieckę, buty i będę mogła reprezentować moje bractwo na turniejach.

I o rok włosy mam dłuższe. A niedługo (mam nadzieję) znowu będę ruda ;)

Tak, teraz zdecydowanie jestem ciszą, może dlatego, że tworzę muzykę, której nie da się sklasyfikować.

środa, 5 listopada 2008

Toksyczni ludzie



Czemu?
Świat mój tłuczesz na drobne kawałki,
Wpijają się w ciało
Ku sercu zmierzając
Ranisz
Czemu?
Jesteś pięknym wspomnieniem
Teraz, niczym więcej
Z dawna wyśnionym pragnieniem
Kogoś bliskiego.

Rozumiem
Już taka ma kobieca rola
Rozumieć
I czuć
I nie pozwolić się ranić
Nie płakać
Gdy szczęście do serca puka
Gdy ktoś we mnie przyjaciela szuka
Przyjacielem być
I szczęście smakować
Niewinnie
Garściami
Zapomnieć o tym, co rani

Za lat parę, za kilka dni
Pożałuję
Napiszę list
Którego nie wyślę
Duma mi nie pozwoli
Żal w sercu się zadomowi
Lecz ciebie już dawno nie będzie
Pozostaniesz pięknym wspomnieniem

sobota, 1 listopada 2008

Samhain - Liadan Come Home


Wiatr szumi i śpiewa w bezlistnych koronach drzew. Zimne krople wieczornej rosy osiadają na moich butach, moczą spodnie, gdy kroczę leśną ścieżką. Zmierzam ku domowi. Drewniana chatka czeka na skraju lasu, gościnna jak zawsze. Otwieram skrzypiące drzwi, wchodzę do środka, gdzie cienie zdążyły rozpanoszyć się na dobre. Ostatnie promienie Słońca jeszcze tańczą na ścianie wpadając przez okno, w którego roku pająk uplótł pajęczynę. Żadnych większych zmian, jedynie brak kilku wierszy, słów wyrwanych z piosenek, wyznań. Wróciłam jednak. Czas posprzątać, zgarnąć z zapomnianych półek kurz, zawiesić nowe firanki w oknach, postawić kwiaty i zioła. Czas rozpalić ogień, zaparzyć kubek ciepłej herbaty.

Wracam do mojej samotni. Ciągle tak samo przyjacielska, gościnna. Zapraszam, z przyjemnością napiję się z tobą herbaty rozmawiając o czymkolwiek, będę cię słuchała uważnie, bo po to właśnie przyjdziesz – wyżalić się, a ja udzielę ci rady, potem odejdziesz, a moja samotnia nadal będzie samotnią. Tak właśnie być powinno. Taka jest moja rola wiedzącej.

Suche gałązki sosnowe trzaskają paląc się na kominku, z nad kubka unosi się para. Do mnie wracają słowa z dawna wypowiedziane, usnute w myślach dawnymi czasy. Tak cenne, jakimi nigdy nie były. Zostanę tu, czy na zawsze już, nie wiem. Tu jest mi dobrze. Teraz, gdy mija kolejna wiosna serca mego, potrzebuję odpoczynku.

„Bycie samotnym lub opuszczonym w tym dniu oznaczało wystawienie duszy na zagubienie w bezładnych Zaświatach”

Z tradycji Samhain.

czwartek, 30 października 2008

To Mother Earth

Brak mi lasu. Już tak dawno nie spacerowałam pomiędzy brzozami, tak dawno nie tuliłam się do ich białej kory. Tak mi tego teraz brak. Wiatr we włosach, krople ciepłego jak na koniec października deszczu, szum ostatnich liści w koronach drzew. Tylko tyle ze szczegółów, które udało mi się zapamiętać, zobaczyć wracając do domu z przystanku autobusowego. I tęsknota do wolności, do chwil, gdy można iść przed siebie myśląc o wszystkim jednocześnie.

To nie tylko czas Samhain’u. To samo czułam przed tygodniem, siedząc na ławce nad zalewem. Świeciło słońce, wiatr poruszał falami na wodzie, dookoła jesienne liście. I bliska sercu osoba obok. Tak szybko płynie czas. Niedawno wszak Mabon świętowałam, już Samhain. I tyle zmian w moim życiu, choć ciągle czuję się szczęśliwa – to świadomość posiadania przyjaciół.

W sobotę Samhain. To, co czułam w tamtym roku jest historią. W tym mam pełne prawo poczuć to samo – będzie to swoisty powrót do domu po długiej nieobecności, z nowym bagażem doświadczeń. Dziękuję za to, że mam muzykę relaksacyjną, że mam możliwość medytacji, relaksacji by zagłuszyć wszelkie niepokoje serca, złe samopoczucia. Dziękuję za wiarę i siłę, jaką z niej mogę czerpać, za ciągłe poczucie tego, że jesteś obok mnie. Dziękuję za wiele rzeczy, których nie sposób wymienić.

wtorek, 28 października 2008

W słabym ciele silny duch

Jedno z tych uczuć, których stanowczo nienawidzę. Słabość względem drugiego człowieka. Taniec z mężczyzną, którego widzisz po raz pierwszy w życiu i znasz jedynie jego imię, a do tego jest od ciebie dwa razy silniejszy nie jest przyjemny. Uczucie zagubienia również miłe nie jest, gdy każą ci tańczyć coś, czego nigdy wcześniej nie tańczyłaś. Szczerze mam dość, ale nie zrezygnuję, tak łatwo się nie dam. Zastanawiam się jedynie, w jakim stopniu robię to dla siebie, a w jakim dla Franka.
Stwierdzić muszę także, że dzieje się ze mną coś niepokojącego. To, co robię jest dla mnie samej niepojęte. A gdy zadaję sobie pytanie: po co to wszystko, odpowiedź mnie przeraża. Przeraża mnie jednokierunkowość mojego myślenia, jeden cel, do którego wszystkie moje myśli i czyny zarazem zmierzają, nie w pełni świadomie.
Czy chcę poczuć się w czyimś władaniu?
Co to miało być za pytanie? To, że chcę wiedzieć, czego ode mnie chcesz, czego oczekujesz i za kogo mnie uważasz, nie znaczy, że musi to dla mnie mieć jakieś strasznie ważne znaczenie. Chcę wiedzieć, co sama z tym zrobię - to już moja tajemnica, jedna z tych myśli, które zmierzają w jednym i tym samym kierunku.
W tym momencie czuję się jak hazardzistka. Albo wszystko wygram, albo przegram. Bez znaczenia na wynik, gra jest z pewnością niebezpieczna, to jak kroczenie nad przepaścią. Najważniejsze jednak, że przynajmniej dla mnie jest to czysta gra, żadnego z nich nie okłamałam, żadnemu nic nie obiecywałam, nie zrobiłam nic takiego bym miała mieć wyrzuty sumienia.
Ale, ale… od kiedy mi zależy na czystym sumieniu? Powiedzmy, więc, że to Daimonion.

Ja się nie gniewam
Noce przepłakane licząc
Szczęście zmywam
I nas
Już nie tak samych

Pewnego dnia odkryjesz
Chłodem list napisany
I to, że świat wciąż ten sam
choć bez nas już
Już nie tak samych

Iluzoryczna pustka
Rozgości się w twoim domu
Przeze chwilę jej na to pozwolisz
Lecz ciągle ten sam
Zapomnisz
O nas sobie nieznanych


(Przed rozstaniem, biblioteka szkolna, 27 X ’08)

niedziela, 26 października 2008

Już nigdy

Morze. Fale unoszą myśli, uczucia, wspomnienia daleko, daleko od brzegu. Spokojny sen, bo wieczny. Ten, na który się czeka z lękiem w sercu, bo któż wie dokąd człowieka zaprowadzi? Chodź, podaj mi swoją dłoń, wsiądź do mej łodzi, niech fale uniosą i nas do miejsca, z którego się nie wraca.

Boisz się i po cóż? Rozłóż skrzydła, zaufaj. Ona wie lepiej, Ona cię prowadzi, uwierz. Nie mi, Jej.
Skalisty brzeg, srebrzysta mgła, cisza i ja. I tylko my, w niej, a ona w nas. Jak dawniej, jak za dawnych dobrych dni. Tak lepiej, chodź, nic nie mów, milcz.

Tylko urywki słów myśli, inne fale zabrały daleko, daleko. Już nie wrócą nam, już nie do nas należą. Odbiją się echem od szklanych skał, rozbiją na kawałki i już nie wrócą, nie te same. Tak będzie lepiej. Nowy wymiar i my nowi. Narodzeni z miłości, z nadziei, ze światła odwiecznego, które płonie a płonąc życie daje, w siłę uzbraja i wysyła w podróż. Więc w drogę nam, czasu nie marnujemy, wyruszamy. W samotne podróże, po szlakach nieznanych, niebezpiecznych, nowych. Czasami tylko drogi nam się przetną, staniemy wtedy patrząc sobie w oczy, z pytaniem: jak to możliwe? I już nigdy o sobie nie zapomnimy, już nigdy nie pokochamy tak, jak kochaliśmy dawniej. Już nigdy nie pokochamy, jeżeli się nie spotkamy, jeżeli nie zobaczymy. Już nigdy.

Sny pojawiają się z pierwszymi mroźnymi nocami. Ciągle te same, tkają obraz twój w mej pamięci, z promieni księżyca, blasku gwiazd i muzyki, drgań nut w moim głosie. Podarowaliśmy sobie najpiękniejsze chwile, dzięki którym zapomniałam, że bycie z Tobą nie jest jedynie złudzeniem. Nie zapomnę. Nigdy. Już nigdy.

Przepis na porażkę

Po kolejnej długiej nieobecności wracam z formą nietypową, choć uprawianą na tym blogu w dawnych czasach. Odesłałam krytyka, który kazał mi ...