poniedziałek, 25 lipca 2022

Przepis na porażkę

Po kolejnej długiej nieobecności wracam z formą nietypową, choć uprawianą na tym blogu w dawnych czasach. Odesłałam krytyka, który kazał mi się dziesięć razy zastanowić nad każdym słowem na urlop, tym samym dając sobie luz w głowie by znów pisać.

Bo słowa pozwalają mi oswajać rzeczywistość, rozumieć siebie i innych, odkrywać nowe horyzonty i w końcu czerpać więcej radości z życia. A skoro o życiu i satysfakcji mowa to chciałabym poświęcić chwilę uwagi zagadnieniu jakim jest pasja, tudzież hobby. 

Jest takie durne powiedzonko, że jak człowiek będzie robił w życiu to, co kocha to nie przepracuje ani jednego dnia. Mogłabym powiedzieć, że jestem zbyt cyniczna by to łyknąć, ale... cóż, dałam się złapać. 

Gdy uczyłam się dziergać naturalnie myślałam tylko o rzeczach, które będę w stanie zrobić dla samej siebie, ewentualnie dla bliskich. Z czasem okazało się, że robione przeze mnie chusty podobają się znajomym więc za niewielką opłatą zdarzało mi się je sprzedawać, a z czasem również robiłam czapki i rękawiczki na zamówienie. Nigdy nie było tego wiele. Ale też nigdy szczególnie nie promowałam się w tym zakresie. W tamtym czasie w mojej głowie panowało przekonanie, że rękodzieło nie jest czymś z czego można wyżyć na dłuższą metę. I jak myślę sobie kiedy nastąpiła zmiana tego toku myślenia to zastanawiam się, czy powodem nie był nadmiar wolnego czasu na dzierganie w pierwszym lockdown'ie pandemii. 

Po pierwsze doszłam do wniosku, że osiągnęłam pewien poziom, który można by nazwać profesjonalizmem. Oczywiście dzierganie jest bardzo rozległym obszarem, więc moja ekspertyza miała obejmować pole drobnych akcesoriów typu skarpety/rękawiczki. Zwiodły mnie też "dobre gospodarczo czasy". A wiadomo, że jak się ludziom lepiej powodzi to i na lepsze rzeczy ich stać.I tak oto "zainwestowałam" pewną kwotę we włóczki, z których miałam dziergać te skarpety, a zamówienia miały mi się sypać jak z rękawa. No, ale jak to w życiu bywa, nie wyszło. 

I wiecie - mogłabym napisać, że kryzys, że inflacja, wojna na Ukrainie i pare jeszcze niezależnych ode mnie powodów, ale nie byłaby to do końca prawda. Bo sama pasja nie wystarczy. 

Najwięcej do myślenia w tym temacie dała mi lektura książki "Ego to Twój wróg" Ryan'a Holiday'a. Pisze on:

Tym, czego ludzie potrzebują w trakcie rozwoju, jest cel i realizm. Można powiedzieć, że cel jest jak pasja z granicami, realizm natomiast to dystans i perspektywa.

Zamiast celu do zrealizowania miałam jedynie pobożne życzenie by wyszło.  Zabrakło realizmu. I konkretnego planu działania. Albo przynajmniej nie sabotowania samej siebie, bo widzisz. Nawet czytając o marketingu byłam zaintrygowana i temat mnie realnie pociągał, ale gdzieś głęboko w serduszku wiedziałam, że wdrożenie tej wiedzy w działanie na przykład na instagramie wymagałoby ode mnie o wiele więcej niż chciałabym od siebie dać. Przede wszystkim musiałabym zacząć kreować "kontent" pod odbiorcę, określić grupe docelową i tworzyć z myślą o potrzebach tej grupy. I przekornie stwierdzam, że cóż ja - skrajny introwertyk - może wiedzieć o innych i ich potrzebach. Owszem, idzie mi całkiem spoko obserwowanie ludzi z boku i analizowanie ich zachowań, ale wchodzenie w interakcje i angażowanie w relacje to już nie moja bajka. 

By kończyć ten przydługi wywód stwierdzam, że nadal zamierzam tworzyć i wymyślać i bawić się w eksperta od skarpetek, i dziergać fajne rzeczy z tego kosmicznego zapasu włóczek. A jak czasami się uda to nawet sprzedawać, bo czemu nie?

niedziela, 24 października 2021

The Aran Socks.

 
Po raz pierwszy kliknęłam przycisk "publish" na Ravelry tym samym przychodzę dzisiaj do Was z niesamowitą wiadomością - dziś ukazał się mój pierwszy wzór na skarpetki - The Aran Socks!!! 

Gdybym miała opisać genezę ich powstania to po pierwsze był to nieoczekiwany impuls i potrzeba wzoru skarpet w warkocze, którą zawdzięczam Wioli, bo zapytała mnie jakiś rok temu na Instagramie o skarpetkowe wzory w warkocze właśnie. Byłam święcie przekonana, że jest tego całe mnóstwo, więc szybko wskoczyłam na Ravelry, by przejrzeć zakolejkowane i ulubione, po czym doznałam niemałego szoku, bo większość skarpet, o których myślałam w kategorii warkoczowych operowała na pojedynczych przekręconych oczkach. 

A po drugie to pewien powrót do korzeni. Zaczynając dziergać te 10 lat temu nie znałam Ravelry, zastanawiam się czy w ogóle istniał już wtedy? Nie wiem. Ale dziergać ze wzorów można było tylko tych z magazynów, które nierzadko pisane były tak niezrozumiałym językiem, że rozszyfrowywanie co autor miał na myśli odbierało całą przyjemność dziergania. Więc zaczynałam dziergać myśląc o tych wszystkich rzeczach, które wymyślę sobie sama, za cały wzór mając jedynie schemat ściegu, który chciałam użyć i proste matematyczne wyliczenia. 

Sukces Ravelry to było coś niesamowitego. Z sentymentem wspominam jak to wszystko się tworzyło, jak projektantki, które mają dziś światową sławę publikowały swoje pierwsze wzory. Wiele się nauczyłam dzięki korzystaniu z płatnych (a czasem również darmowych) wzorów, ale w pandemii mając więcej czasu na dzierganie w końcu przyszedł twórczy niedosyt. 

Warkocze towarzyszą mi od początku mojej przygody z drutami. Nie przestają mnie zachwycać i chyba nigdy nie znudzi mi się ich plecenie. Lubię też stawiać na prostotę, symetrię z dodatkiem czegoś nieoczekiwanego, czegoś interesującego. Takie są, mam nadzieję, moje arańskie skarpety. Rozpisałam je w trzech różnych rozmiarach i nie byłabym pewnie sobą, gdybym sama nie pokusiła się o zrobienie mniejszej i większej wersji we własnym zakresie, gdyż wzór został przetestowany również przez inne dziewiarki, którym jestem niesamowicie wręcz wdzięczna za kredyt zaufania jakim mnie obdarzyły. 

 

 
 
W rozmiarze S dla mojej 6-letniej córki. 
 
 
Wersja L - dla dziadka, którego rozmiar buta to 42. 

Wzór w języku angielskim (kiedyś pokuszę się o tłumaczenie) dostępny jest do kupienia na Ravelry

Na koniec chciałabym także dać znać, że po wielu głębokich przemyśleniach postanowiłam spróbować swoich sił w rękodzielniczym świecie jako twórca zatem poza samym wzorem oferuję również możliwość stworzenia arańskich skarpetek (i nie tylko) na indywidualne zamówienie. Cena takiej pary skarpet to w chwili obecnej 150 zł. Zdaję sobie sprawę, że to szalenie dużo jak za skarpety, ale stoi za tym wysoka jakość i doświadczenie w dzierganiu, które zbierałam przez ostatnie 10 lat.

środa, 29 września 2021

Przepis na skarpetki, cz.2 - Włóczki

Długo zbierałam się do napisania o włóczkach, a to dlatego, że ten temat z pozoru prosty wcale nie jest łatwy. 

Dlaczego? Skoro wszystko można wrzucić do jednego worka o nazwie "włóczki skarpetkowe" i po temacie. Mnie to uproszczenie nie zadawala, więc postanowiłam wejść głębiej w temat. Co kryje się pod hasłem "włóczek skarpetkowych"?

Włóczkom skarpetkowym można przypisać dwie charakterystyczne cechy, które czynią je odpowiednimi do dziergania akurat tej części garderoby. Pierwsza cecha to dodatek nylonu/poliamidu -  jest to włókno syntetyczne o dużej wytrzymałości, dodane do naturalnego włókna jakim jest wełna służy wzmocnieniu i zapobiega szybkiemu przecieraniu się skarpet w newralgicznych miejscach. Dodatek nylonu do wełny oscyluje zazwyczaj między 25 a 20 %. Jestem ogromną fanką naturalnych włóczek wełnianych, rustykalnych i pochodzących z odpowiedzialnych hodowli, ale cenię sobie zdrowy rozsądek. Wolę cieszyć się ręcznie wydzierganymi skarpetkami wiele lat, bez obaw nosić je w różnym obuwiu, w przeróżnych okolicznościach niż zastanawiać się, czy siatka moich adidasów spowoduje brzydkie zmechacenie pięty, albo czy w moich zimowych butach podeszwa moich skarpet po prostu się sfilcuje.

Drugą charakterystyczną cechą włóczek skarpetkowych jest grubość. W angielskiej terminologii dziewiarskiej jest to fingering albo light fingering i znaczy to tyle, że w 100 gramach powinno się znaleźć około 400 metrów włóczki, w zależności od producenta jest to czasem kilka/kilkanaście metrów więcej, rzadziej mniej. Większość wzorów dziewiarskich na skarpety zaprojektowane zostały z użyciem włóczek o tej grubości. Nie znaczy to oczywiście, że nie można wydziergać skarpet z grubszej włóczki, ale bardzo ciężko znaleźć grubszą włóczkę o składzie wełna/nylon. 

Muszę dodać jeszcze jedną ciekawą cechę włóczek skarpetkowych, choć nie wszystkie włóczki skarpetkowe ją posiadają i w sumie nie dotyczy ona tylko włóczek skarpetkowych jako takich. Mowa o procesie, który czyni włóczkę zdatną do prania w pralce - w angielskiej terminologii superwash.  To proces chemiczny, który zamyka łuski włóczki tak, by w praniu nie ulegała sfilcowaniu. To bardzo ogólny opis, większość włóczek skarpetkowych będzie z wełny superwash, ale nie wszystkie i warto mieć to na uwadze.

 

To na tyle jeśli chodzi o teorie. 

Dziergam i użytkuję swoje wełniane skarpety od lat i w tym czasie zdążyłam wyrobić sobie już trochę opinii na temat włóczek skarpetkowych, z których miałam przyjemność dziergać.

Zitron Trekking i Trekking Tweed to włóczki niemieckiego producenta posiadające w składzie 75 % wełny superwash i 25 % poliamidu.  Z tej włóczki wydziergałam swoje pierwsze skarpety i po wielu latach nadal wyglądają idealnie, a beztrosko piorę je w pralce. Przydało by im się może delikatne golenie zmechaceń, ale biorąc pod uwagę, że nosiłam je nawet w pracy (w obuwiu BHP) to nie mam nic do zarzucenia tej włóczce. 

Drops Fabel ma taki sam skład jak włóczki powyżej, ale w odróżnieniu od Trekkinga można ją dostać jedynie w motkach 50 gramowych, co wystarczy na krótkie skarpety w rozmiarze 38-39 albo potrzebujemy dwóch motków. Wydaje się nieco mniej niezniszczalna od Trekkinga, ale nadal świetnie się sprawdza w codziennym noszeniu i również dzielnie znosi pranie w pralce. 

Lang Yarns Jawoll Superwash - to kolejna ciekawa włóczka o składzie 75/25 godna polecenia, o tyle ciekawa, że jako jedyna kryje w sobie pewną niespodziankę w postaci małej szpulki dodatkowej cieńszej nitki do dodatkowego wzmocnienia pięty, albo paluszków. Oczywiście nic za darmo, bo kosztem właściwego motka, który waży około 45 gram. Sama nie używam dodatkowego wzmocnienia dla moich skarpet, ale szpulki przydają mi się czasem przy cerowaniu sklepowych skarpet mojej córki. 

Woollala Sock Merino i Twist&Sock - nie będę ukrywać, że to moja ulubiona włóczka skarpetkowa w kategorii ręcznie farbowanych. 75 % merino superwash i 25 % nylonu, jest fantastyczna do przerabiania, a kolory, które Wiola wyczarowuje w swojej pracowni zachwycają i sprawiają, że każda para skarpet jest niepowtarzalna. To włóczka z wyższej półki cenowej, ale warta każdej złotówki.

Filcolana Arwetta Classic -  sam producent określa tę włóczkę jako przeznaczoną dla dzieci, ale 20 % dodatek nylonu sprawia, że równie dobrze sprawdza się w skarpetach. Jest niezwykle miękka i puszysta, wybór kolorów trochę onieśmiela i każdy z pewnością znajdzie taki, w którym zakocha się po uszy.

Retrosaria Mondim - nie jest to typowa włóczka skarpetkowa, nie posiada w swoim składzie dodatku nylonu. Mondim to 100 % wełna pochodząca z Portugalii. Uwielbiam jej rustykalny charakter i bardzo ciekawe kolory. Przyznam, że trochę się obawiam tego braku nylonu w tej włóczce, więc traktuję skarpety, które z niej zrobiłam z delikatnością i póki co grzeją mi stópki tylko w warunkach domowych. 

Slavica Yarns Domovik i Domovik HT - to kolejne ręcznie farbowane włóczki z naszego polskiego podwórka dziewiarskiego. Pracuję się z nimi super fajne, kolory (szczególnie moje ulubione zielenie) są niesamowite, ciekawe i niespotykane nigdzie indziej. Tak samo jak w przypadku włóczek od Woollala to wyższa półka cenowa, więc trochę żal wrzucać mi je do pralki i piorę je ręcznie. 

Na koniec wspomnę o włóczcę Scheepjes Metropolis, z której wydziergałam w zeszłym roku kilka par skarpet i początkowo bardzo ją chwaliłam. Dziś uważam, że za tę cenę można kupić włóczkę lepszej jakości, z której skarpety będą nam służyły o wiele, wiele dłużej. Głównym bowiem mankamentem Metropolis jest jej nietrwałość i szybkie mechacenie. 

 

To oczywiście tylko początek, zaledwie parę propozycji z całego morza możliwości do wyboru. Nie da się napisać o wszystkich włóczkach, bo ile z nich nadal przede mną do wypróbowania? Ile razy jeszcze zmienię zdanie i znajdę nowych ulubieńców? Myślę, że każda dziewiarka musi po prostu próbować różnych włóczek, różnych włókien i szukać swojego własnego świętego Graala. Inaczej się nie da. Jeśli jednak moim postem wskazałam drogę, kierunek, w którym można podążać, to wykonałam swoją pracę.

niedziela, 26 września 2021

Poet Sweater by Sari Nordlund

 Są takie wzory, które kradną mi serce od pierwszego wyjrzenia. Poet autorstwa Sari Nordlund okazał się miłością na dużo dłużej niż te pierwsze niepewne zachwyty.


 Sweter Poet od Sari Nordlund jest częścią kolekcji Laine Magazine no.6, ale wzór można nabyć również osobno na ravelry. Sama korzystałam z wersji magazynowej, niezbyt to wygodne rozwiązanie szczerze powiedziawszy, gdy trzeba co i rusz przekręcać kartki z schematem by wrócić do instrukcji. No i miękka okładka magazynu słabo znosi noszenie w plecaku, albo przekładanie z miejsca na miejsce. Na przyszłość muszę zapamiętać, że ciekawym rozwiązaniem podsuniętym przez Marię wydaje się być skserowanie sobie potrzebnych stron i praca na kopiach (i nie żal robić notatek!).


 Poet dziergany jest od góry do dołu metodą bezszwową z pięknym ażurowym wzorem zarówno na przodzie jak i tyle swetra. Same rękawy natomiast są całkowicie gładkie i w oryginalnej wersji w długości 3/4. 

 Włóczka z jakiej powstał to Mondim od Retrosarii. To 100 % portugalska wełna, w dotyku nieco rustykalna, nie ma w niej nic z budyniowatej miękkości merino, może wydać się nawet nieco szorstka i podgryzać, choć daleko jej do przaśności polskiej podhalańskiej wełny, jeśli mieliście okazję kiedyś z takowej dziergać lub choćby dotykać. Bardzo polubiłam tę włóczkę - super fajnie się z niej dzierga, a kolory mają w sobie coś nieoczywistego, jakbym naprawdę miała do czynienia z włosem, który ma różne odcienie w zależności od światła jaki na nie pada. Czy wiecie, co mam na myśli? 

No i wydajność - ten sweter w rozmiarze M to zaledwie 290 gram, niespełna 3 motki włóczki.

 Druty, jakich użyłam to  głównie bambusowe 4,00 mm, zmieniłam je tylko na wszelkie ściągacze, które dziergałam na 3,25 mm. 

Na koniec jeszcze kilka zdjęć swetra. 





 Nie zapomniałam także o serii o skarpetkach i wkrótce (mam nadzieję) będę mogła podzielić się z Wami kolejną częścią, tym razem na temat włóczek skarpetkowych.

czwartek, 14 stycznia 2021

Przepis na skarpetki, cz.1 - Akcesoria

Mam na swoim dziewiarskim koncie już tyle par skarpetek, że spokojnie mogę uznać iż osiągnęłam pewien stopień mistrzostwa w ich dzierganiu. Zabrzmiało pewnie nieskromnie, a w sumie dzierganie skarpet nie jest szczególnie trudne, gdy już opanujemy kilka przydatnych umiejętności.

Pomyślałam, że fajnie będzie podzielić się z Wami moją wiedzą, doświadczeniem, trikami które stosuję i opinią na temat włóczek i narzędzi. A skoro to ostatnie jest niezbędnym minimum, gdy postanawiamy wydziergać swoją pierwszą parę skarpet, to zaczniemy właśnie od narzędzi.

Druty.

Uwielbiam metodę magic loop, więc niemal wszystkie pary skarpet, które stworzyłam powstały na drutach z żyłką. Próbowałam kilka razy wydziergać skarpety w tradycyjny sposób, czyli na pięciu drutach skarpetkowych, ale nie sprawiało mi to szczególnej przyjemności i szybko wracałam do drutów z żyłką. Moją ulubioną marką jeśli chodzi o druty od lat jest ChiaoGoo, odkąd je odkryłam jestem im wierna i inni producenci mogliby dla mnie nie istnieć.

Posiadam dwa zestawy drutów wymiennych ChiaoGoo, ale w kontekście dziergania skarpet skupię się na zestawie mini, który zawiera 5 par drutów od 1,5 mm do 2,5 mm oraz żyłki w trzech różnych długościach. Sama najczęściej dziergam skarpetki na drutach w rozmiarze 2,0 mm i 2,25 mm. Dla mnie olbrzymią zaletą tego zestawu są cienkie, elastyczne żyłki (cieńsze niż dla zestawu small) oraz ostre końcówki drutów. Cena takiego zestawu to aktualnie około 400 zł, ja swój kupiłam kilka lat temu, gdy jeszcze był tańszy i dodatkowo na promocji, więc zapłaciłam za niego 280 zł. Z perspektywy czasu to była jedna z lepszych dziewiarskich inwestycji. Posiadam i używam także druty ze stałymi żyłkami od ChiaoGoo w małych rozmiarach, choć akurat one posiadają już standardową grubość żyłki jak w rozmiarach small. 



Jeśli chodzi o druty skarpetkowe to testowałam bambusowe i ich elastyczność i mało ostre końcówki zupełnie zniechęcały mnie do dziergania. Trochę lepiej wypadają w testach druty karbonowe (firmy knit pro), dają poczucie stabilności w dłoni i nie są śliskie, więc można się nie obawiać o spadające oczka. 

 


Inne akcesoria:

Ostre nożyczki.

Moja ulubiona metoda nabierania oczek na elastyczny ściągacz w skarpetkach wymaga użycia szydełka w  rozmiarze zbliżonym do rozmiaru używanych drutów oraz kawałka kontrastowej nitki.

Do niewidocznego zamknięcia oczek paluszków metodą kitchener stitch przyda się igła dziewiarska.

Mniej niezbędne, lecz nadal przydatne akcesoria to:

  • markery/znaczniki do oczek
  • licznik rzędów
  • blokery do skarpet
  • drut do warkoczy

sobota, 25 lipca 2020

Ulubiona spódnica

W końcu znalazłam w sobie odwagę* by pochwalić się uszytą przeze mnie rzeczą.

Na pierwszy ogień idzie spódnica z wykroju Simplicity 1369 w wersji C. Bardzo lubię ten krój, dopasowany w pasie, ale swobodny i kobiecy, no i z fajnie umiejscowionymi kieszeniami. Dlatego to już moja druga taka spódnica.


Obie uszyte przeze mnie spódnice są średniej długości. Zastanawiałam się przez chwilę, czy nie zdecydować się jednak na dłuższą wersję by nie dublować aż tak tych spódnic. Ostatecznie jednak wygrało sprawdzone rozwiązanie. Dla mnie to długość idealna. Nie za krótka i nie za długa. A zawsze wersję dłuższą, jeśli się na taką zdecyduję, mogę sobie jeszcze uszyć.


Za krótszą wersją przemawiał także wybór tkaniny. Padło na bawełnianą popelinę w białe gałązki na ciemnozielonym tle - czasami sobie myślę, że moje pragnienie szycia w dużej mierze podyktowane było właśnie zachwytem nad takimi pięknymi wzorami tkanin. Uwielbiam motywy roślinne w każdej wersji, a takie subtelne, stonowane i nienachalne mają szczególne miejsce w moim sercu. Ale wracając, ponownie, do tematu długości - popelina ta jest stosunkowo sztywna, więc jeśli znajdę bardziej opływową tkaninę to z pewnością pokuszę się o długą wersję tej spódnicy.


Jeśli chodzi o samo szycie - nie ma tu nic bardzo skomplikowanego, ale nie jest to też wykrój dla początkujących. Wszywanie zamka krytego. Kieszenie. Dopasowany pasek. Wszystkie te rzeczy nie należą do najłatwiejszych i zdecydowanie wymagają nieco czasu i cierpliwości, ręcznego fastrygowania, podklejania elementów, które tego wymagały.


Wykrój kupiłam stacjonarnie w sklepie Outlettkanin w Warszawie. Wybór odpowiedniego rozmiaru wymagał chwili przeliczania cali na cm, ale ostatecznie - co mam nadzieję widać - okazał się słuszny.

Na koniec standardowy bonus:


Moja pierwsza wersja tej spódnicy.

oraz co można zrobić z resztkami tkanin:


sobota, 6 czerwca 2020

My #boxosox

Klasycy mówią, że jedyną stałą w życiu jest zmiana. Po ostatnim poście można by się spodziewać, że planowanie ma więcej sensu, ale kto przy zdrowych zmysłach zaplanował sobie zamknięcie w domu na niemal trzy miesiące? Wydaje się, że życie powoli wraca do normalności, przynajmniej wróciłam do pracy, ale w gruncie rzeczy ciężko o tym mówić "normalność", zresztą, czy to na pewno było coś do czego warto wracać? Jakbym miała wskazać zalety tej sytuacji to będzie to ukazanie tego, co jest naprawdę ważne. Jeśli jakimś cudem jeszcze nie mieliście okazji przeczytać felietonu Olgi Tokarczuk polecam w tej chwili lecieć i to nadrobić.

Kolejnym plusem całej tej sytuacji był ekstra czas na dzierganie, czego wynikiem będzie kolejne pudełko pełne ręcznie robionych skarpetek na koniec roku*

Pierwsza para. Zwyklaczki. The Fawn & The Fox, Otter, kolor Waterlilies

Druga para na bazie Hermione's Everyday Sock. Połącznie Drops Fabel i Alize Superwash.

Botanica Sock. Meme Yarns, Sock Star, farbowana na indywidualne zamówienie.

Blomst, Martin's Lab Tough Sock, Spring bug

Kevathuuma, Drops Nord, trawa cytrynowa

Candle Flame, Zitron Trekking Tweed, beżowy

Własny wzór, Woollala Sock Merino, Jesienne torfowisko

Winter Rose Socks, Dye dye done, Simple Sock, Passion

Anouk, Dye dye done, Stella, Sage

To tyle jeśli chodzi o moje pudełko. Powstały jeszcze trzy dodatkowe pary, dwie dla teściowej oraz jedna dla siostry.

Imker, Dye dye done, Simple sock, Smitten kitten

Kevathuuma, Zitron Trekking

Fine and dandy socks, Martin's Lab, Tough Sock, Strawberry Yoghurt

* Zbieram skarpetki w pudełko przez cały rok, co znaczy że zakładam je tylko do zdjęcia po czym czekają do stycznia na noszenie. Mam za sobą dwa wcześniejsze "pudełka" więc nie odczuwam tego jakoś szczególnie. To na koniec bonus - moje poprzednie pudełeczka pełne skarpetek:


Moje pierwsze pudełeczko. 2016 rok. 13 par.

I pudełeczko z 2017 roku. 12 par.


Przepis na porażkę

Po kolejnej długiej nieobecności wracam z formą nietypową, choć uprawianą na tym blogu w dawnych czasach. Odesłałam krytyka, który kazał mi ...