wtorek, 27 grudnia 2011

Przygody z kaligrafią ciąg dalszy


Już trochę czasu minęło odkąd pisałam o swojej przygodzie z kaligrafią. Wtedy to było mnóstwo entuzjazmu i wiary we własne możliwości. Teraz jednak jest to ciężka praca nad sobą i odrobina rezygnacji. Dla mnie - osoby, której w dzieciństwie nie uczono pisać piórem - sama umiejętność odpowiedniego trzymania pióra bywa trudna.

Dlatego wszystkie teksty, które chcę ładnie ozdobić nadal tworzą się starą metodą - szkic ołówkiem a potem zwykły mazak. To także nie jest najłatwiejsze, trzeba pilnować by linie były w miarę równe, ale daje efekty.

Nie mniej jednak nie mam zamiaru rezygnować z pracy nad sobą.



wtorek, 6 grudnia 2011

Daughter of the Forest, Juliet Marillier


Chciałabym dzisiaj podzielić się z Wami moim zachwytem nad książką Pani Juliet Marilliero  wymownym tytule  - Córka Lasu (Daughter of the Forest) a jednocześnie wyrazić oburzenie, że tak piękna literatura nie jest tłumaczona na język polski i dostępna szerszej publiczności. Oczywiście książka na podstawie znanej baśni braci Grimm o sześciu łabędziach.
Córka Lasu to historia młodej dziewczyny, Sorchy i jej sześciu braci, którzy mieszkają w miejscu zwanym Sevenwaters położonym gdzieś wśród lasów zielonej Irlandii. Ich matka umiera przy narodzinach Sorchy, więc wychowaniem dziewczyny zajmują się głównie jej starsi bracia - ich ojciec a jednocześnie król Sevenwaters pochłonięty jest bez reszty ideą obrony swych ziem przez najeźdźcą z Brytanii i Normandii. Akcja książki zaczyna się jednak w momencie kiedy złapany zostaje Bryt na terenach Sevenwaters - najmłodszy z braci, Finbar z pomocą Sorchy ratuje go przed torturami i pewną śmiercią, udzielają mu pomocy i schronienia. Niespodziewanie ich ojciec bierze ponownie ślub. Cześć rodzeństwa obdarzona szczególnymi darami dostrzega zagrożenie, lecz nie są w stanie zmienić decyzji ojca. Lady Oonagh, macocha, zaraz po ślubie ujawnia prawdziwe oblicze i stara się zniszczyć rodzinę  przez niszczenie tego, co było specjalnie drogie i ukochane dla każdego z rodzeństwa. Kiedy decydują się oni na działanie - zamienia ich w łabędzie i jedynie Sorcha ucieka w las unikając losu swych braci. To właśnie Pani Lasu  mówi jej, że zdjęcie zaklęcia wymaga utkania sześciu koszul z rośliny o nazwie gwiazdnica (łac. Stellaria, ang. starwort), która sprawia jej ból i rani palce ponadto musi zachować milczenie i nikomu w żaden sposób nie może opowiedzieć swojej historii. To co jej się przydarza zazwyczaj jest dramatyczne, jest bliska śmierci, od której ratuje ją kolejny Bryt -  Red, który zabiera ją do swoich posiadłości w Brytanii i obiecuję chronić by mogła spokojnie skończyć swoje działo. W Harrowfield Sorcha nie znalazła jednak spokoju, moc złej lady Oonagh dotarła i tutaj, ponadto jest Iryjką w obcym wrogim kraju.  W końcu Red by ją chronić przed własnymi poddanymi i rodziną bierze ją za żonę i wyjeżdża by odszukać zaginionego brata. Powraca w najbardziej tragicznym momencie - na skutek niefortunnych zdarzeń Sorcha ląduje na stosie razem ze swoimi, niemal ukończonymi koszulami. W ostatnim momencie wzywa braci i jednemu za drugim narzuca na łabędzi kark gotową koszulę, jedyną osobą, której koszula nie została ukończona jest Finbar. Ją sama zaś przed ogniem ratuje Red. Jakiś czas później zaś razem z braćmi wyrusza w drogę powrotną do Sevenwaters -nie zastają jednak Lady Oonagh a ich ojciec, objęty żałobą po ich stracie niemal postradał zmysły. Nic juz nie jest jednak takie jakie było przed tymi zdarzeniami i rodzina się rozpada.

Ze swojej strony więc napiszę, że książka mi się bardzo spodobała a ostatnie rozdziały czytałam z zapartym tchem, sam początek także jest dość ciekawy, choć akcja czasami niemiłosiernie się ciągnie i przeciąga. Klimatycznie celtycko-druidzka - pojawia się motyw ludu fey, który mąci w ludzkim życiu i manipuluje przeznaczeniem, jeden z braci kształci się na druida, drugi posiada dar Wzroku, sama Sorcha jest zdolną zielarką. Czytanie było dla mnie miłą odskocznią od książek, które w ostatnich czasach czytałam a zagłębienie się w tych klimatach sprawiło mi ogromną przyjemność. W związku z tym, że jest to książka po angielsku napiszę jedynie, że napisana jest w dość przystępny sposób i jeśli coś sprawiało mi trudność to były to nazwy roślin.
Oczywiście na tym nie koniec, jestem właśnie w trakcie czytania kolejnego tomu serii Sevenwaters - "Son of the Shadows" i gdy tylko skończę podzielę się z Wami recenzją.

Nie umiem pisać recenzji książek. A może umiem, ale zapomniałam jak to się robi i lenistwo własne jakoś uniemożliwia mi skutecznie odkopanie tej umiejętności z odmętów niepamięci. Pisząc tą zastanawiałam się, czy aby nie powinna zawierać bardziej skrótowego streszczenia akcji, czy nie jest to zbyt wielki spoiler. Stwierdziłam jednak, że recenzja, jeśli ma być poleceniem książki musi zawierać informację o tym, co się w książce dzieje - bardziej zaś skrócić tej książki nie potrafię i nie chcę - wiele szczegółów nie opisałam, więc chętni znajdą w niej coś co ich pozytywnie zaskoczy. 

środa, 9 listopada 2011

celtyckie rękawiczki/ celtic gloves

Skończyłam rękawiczki i tym samym swoją pierwszą robótkę na drutach. Z efektu nie jestem do końca zadowolona, mogło być lepiej. Ale następnym razem będzie, bo oczywiście mam w planach stworzenie kolejnych rękawiczek, tym razem z czarnej włóczki.



Ze zdjęć także jestem niezadowolona i z pogody również, liczyłam na słońce i miły spacer z aparatem, a tu guzik i mgła. Ale na spacer z aparatem i tak się wybieram.
Tymczasem po godzinach przeczesywania Internetu w poszukiwaniu instrukcji stworzenia czapki na drutach zabrałam się za pracę nad nią. Niestety nie znalazłam niczego nazbyt pomocnego, więc będzie zrobiona metodą prób i błędów. Kulisy powstawania wyglądają następująco: 


poniedziałek, 7 listopada 2011

Plecionka celtycka na drutach - krótka instrukcja oraz schemat


To będzie post ze specjalną dedykacją dla Kruczej. Podzielę się z Wami schematem splotu celtyckiego (takiego jak na rękawiczkach). Do nauki tegoż wzoru wykorzystałam ten filmik oraz instrukcję zamieszczoną w książce "400 splotów na drutach", schemat, który się w niej pojawia został opracowany na 16 oczkach i taki też wykorzystałam w rękawiczkach. I jest to swego rodzaju sekwencja 8 rzędów, które powtarzają się w zależności od tego jak długi chcemy przeplot/warkocz stworzyć. Moje rękawiczki na ten przykład mają długość 10 takich sekwencji (10 razy 8 rzędów) + ściągacz + zakończenie.
Przechodząc do rzeczy, schemat wygląda następująco:

1 rząd -> 2 oczka lewe + 12 prawych + 2 lewe
2 rząd -> 2 prawe + 12 lewych + 2 prawe
3 rząd -> 2 lewe + 6 prawych (3 pierwsze oczka odkładamy z przodu robótki na dodatkowym drucie i przerabiamy 3 kolejne oczka na prawo, po czym wracamy do odłożonych oczek i przerabiamy je na prawo - ważne, by dodatkowy drut był obustronny (może to być specjalny zakrzywiony drut do warkoczy, choć ja używam drutu na żyłce, przesuwam oczka z drutu na drut i też jest mi wygodnie, i mam pewność, że oczka mi z żyłki nie spadną) + 6 prawych (robimy dokładanie tak samo jak wcześniej, czyli 3 oczka na dodatkowy drut, 3 kolejne na prawo i 3 z dodatkowego drutu) + 2 lewe
4 rząd -> 2 prawe + 12 lewych + 2 prawe
5 rząd -> 2 lewe + 12 prawych + 2 lewe
6 rząd -> 2 prawe + 12 lewych + 2 prawe
7 rząd -> 2 lew + 3 prawe + 6 prawych ( 3 oczka wędrują na dodatkowy drut tym razem z tyłu robótki i przerabiamy 3 kolejne oczka na prawo po czym wracamy do oczek odłożonych na dodatkowym drucie i także przerabiamy je na prawo) + 3 prawe + 2 lewe
8 rząd -> 2 prawe + 12 lewych + 2 prawe

Itd., itd..
Ogólna zasada jest taka, o czym nie napisali w w/w książce, że oczka nabierane na dodatkowy drut muszą wędrować na przeciwną stronę drutu niż ta, którą je nabieramy - może to i oczywiste, ale dla mnie nie było, więc początki moich zmagań z tym warkoczem były trudne. Kolejna zasada jest taka, że wszystkie rzędy parzyste przerabiane są w ten sam sposób.


czwartek, 3 listopada 2011

Celtyckie rękawiczki?


Nad Zaczarowane Królestwo nadciąga zima. Co niektórzy zdążyli poczuć na sobie jej cudowny urok, więc zaopatrzywszy się już wcześniej w stosy chusteczek, zażywają okropne substancję mające przywrócić ich normalnemu funkcjonowaniu i zdolności do pracy. Czuję, że do soboty wyzdrowieję, chyba, że upór w chodzeniu do pracy w takim stanie wyjdzie mi na złe, co jest możliwe, choć niepożądane. Dobrze by było jednak w sobotę być zdrowym by móc jako tako nacieszyć się występem Gaelforce Dance w Warszawie.

Dzisiejsza Warszawa jest bardzo zamglona. Ponoć w całym kraju tak jest i jak zwykle w telewizji same narzekania. A ja uwielbiam mgłę, choć z tego, co widzę za oknem wnioskuję, że taki stan długo nie potrwa. 


Co się tyczy jednak samej zimy. Mam niesamowitą zdolność do gubienia czapek (zgubiłam co najmniej trzy w tym dwie w autobusie, jedną na dworcu autobusowym) oraz rękawiczek. W tym roku komplet, który sobie upatrzyłam zdążono wykupić, więc postanowiłam skomponować rękawiczki oraz czapkę do szalika, który dostała w prezencie gwiazdkowym od P. Nie posiadając wielkiego doświadczenia w robieniu na drutach (miałam je w rękach może ze dwa razy w życiu) cały weekend przesiedziałam nad włóczką (a właściwie kordonkiem) eksperymentując z różnymi ściegami. Po kilku godzinach udało mi się także dojść o co chodzi w celtyckiej plecionce, więc praca nad rękawiczką trwa. A oto i wstępne wyniki moich działań. Ciemna zieleń rękawiczek na tle jasnej zieleni szalika. Ogólnie mam wielką fazę na zieleń więc czapka także będzie zielona. Może tak płaszczyk?


Wszelkie rady dotyczące dziergania mile widziane. 

niedziela, 23 października 2011

Mroźny oddech zimy

Bonifacy chadza własnymi ścieżkami i zdaje się być o niebo szczęśliwszy niż był będąc kocim mieszkańcem Warszawy. Wieś mu służy, zrobił się łagodniejszy i łasi się do nóg zamiast od razu rzucać się z pazurami w reakcji na każdą pieszczotę. Być może jednak wieś tak uderzyła mu do głowy, że o nas zapomniał i nie od razu chciał do nas przyjść, choć może za rzadko bywamy na wsi, za rzadko nas widuje, by pamiętać.

Ja także zapominam o obowiązkach, nogi same mnie prowadzą po dawnych ścieżkach i z żalem stwierdziłam wczoraj, że wrzosy już przekwitły, że jesień w mieście jest niepodobna do tej na wsi, że trawa skrzypiąc pod nogami zapowiada zimę. Zapomniałam jak piękne jest niebo nocą, jak cudownie rozgwieżdżone i bliskie na wyciągnięcie ręki, nawet dla mnie, a może przede wszystkim - krótkowidza bez okularów. Wychowałam się na wsi, pamiętam rzeczy, o których moi siostrzeńcy i siostrzenice już się nie dowiedzą bo świat się zmienił. I nie łudzę się, że gdybym napisała o tym świecie - zrozumieliby.

I kilka fotografii z wczorajszej podróży na wieś. Niestety obowiązki zmuszają nas do ciągłych podróży, nie mamy możliwości zatrzymania się w miejscu na dłuższy czas, chyba, że tym miejscem jest Warszawa i kręcimy się między pracą a mieszkaniem. W piątek o 22 skończyłam pracę, pojechaliśmy na wieś załatwić kilka spraw, odwiedzić rodzinę, wieczorem już powrót do Warszawy a dzisiaj praca.

czarna plama w tle to Bonifacy
polecam powiększenie zdjęć


Zarówno zioła i jak trawy poczuły już mroźny oddech zimy. 

wtorek, 18 października 2011

weselne reminiscencje

Można by powiedzieć, parafrazując pewne powiedzenie: ślub, ślub i po ślubie, a nawet po weselu i zdaje się, że zdążyłam nawet odespać, choć nadal odczuwam zmęczenie. Nie wiem czy wiele ludzi ma ślub swoich marzeń, ja miałam. Udało mi się wyglądać dokładnie tak jak chciałam wyglądać, a może nawet i lepiej. Myślę, że spokojnie mogę napisać, że moja piękna suknia w połączeniu z płaszczem wzbudziła zachwyt, więc udało mi się osiągnąć coś więcej poza własną satysfakcją.  Pan Młody wyglądał równie pięknie i choć nieco z innej bajki to i tak pięknie nam razem było, przynajmniej ja tak twierdzę. Zdjęć zbyt wielu nie mam, ale podzielę się z Wami tymi, które mam ;)

z szanownym mężem 

i tańcząc z Misią ;) 

A tutaj link do albumu


czwartek, 13 października 2011

celtycka zakładka


Jest to najtrudniejsza praca jaką wykonałam do tej pory, tym samym była bardzo czasochłonna i przyznaję szczerze, że  trzy razy do niej podchodziłam. Dwa razy pomyliłam się w obliczeniach oczek, i do tego nawet nie jestem w stanie określić kiedy i w którym miejscu w związku z czym prucie się nie opłacało - zaczynałam od nowa. Ale po trzech tygodniach ją skończyłam. Jestem zadowolona z efektu końcowego. 

piątek, 7 października 2011

"Droga Liadan"

Lubię wspominać, szczególnie w tak urocze, szaro-deszczowe dni jak dzisiejszy, gdy nie muszę wychodzić z mieszkania, gdy nic wielkiego i ważnego nie wzywa mnie,  więc robię co dusza zapragnie, a pragnie w końcu skończyć wyszywankę.

Tymczasem jednak muzyka zaprowadziła mnie w odległe rejony wspomnień, ku miejscu, które już (niestety) nie istnieje, a było moim pierwszym blogiem. Mylog odmówił współpracy i straciłam jakieś pół roku swoich notek, gdybym powiedziała, że nie było tam nic ważnego byłoby to słodkie kłamstwo dla siebie samej. Było tam mnóstwo ważnych rzeczy,  moje wspomnienia i słowa innych, ważnych ludzi. I wszystko to przepadło. Nie pociesza mnie myśl, że było tam tak smętnie, że może i miało tak być. Zachowałam jednak pewne słowa, które przechowuję skrycie w swoim magicznym pudełku. Słowa proste, lecz... właśnie, ważne. Dla mnie wtedy bardzo ważne.

"Droga Liadan, niczym się nie martw. Ludzi takich jak Ty jest bardzo dużo, ludzi wrażliwych na piękno... " 

niedziela, 2 października 2011

haft płaski po raz pierwszy


Jest tak jak myślałam, haft płaski niesie więcej radości, więcej możliwości i konwencji własnej i wg mnie wygląda zwyczajnie lepiej. Praca nad haftem płaskim także idzie mi lepiej, szybciej. Materiał, na którym haftowałam to bawełna, wybrana całkowicie intuicyjnie w sklepie z materiałami. Tymczasem do zagospodarowania przeze mnie jest niemal 1 m kwadratowy tegoż zacnego materiału, więc spodziewajcie się więcej takich prac. Tymczasem chwalę się tym, co stworzyłam.



A ślub zbliża się wielkimi krokami. Kiecka nadal się szyję, płaszcz nadal się szyję.





niedziela, 18 września 2011

Po drugiej kawie robi się nieciekawie. Melancholijnie. Grzegorz Chudy śpiewa pieśń szaloną i choć lubię ten jego głos wolę posłuchać dzisiaj czegoś ciekawszego, historii opowiadających o ogrodach wśród piasków pustyni, o pięknych kobietach Wschodu.


Tymczasem jesień rozgościła się na dobre i dobrze mi z nią, więc nie marzą mi się żadne podróże a już na pewno nie te słoneczno-upalne. Wolę posiedzieć w domu nad kubkiem herbatki z dobrą książką. Jestem wygodnym człowiekiem nowego wieku.  Jestem zmęczonym człowiekiem, który od tygodnia (dokładnie tygodnia) nie miał dnia wolnego tylko dla siebie, wielkie życiowe przemiany wymagają ofiar, mogłabym powiedzieć również, że nikt nie mówił, że będzie łatwo, ale dla mnie samej to brzmi jak puste, typowo polityczne, rzucanie hasłami.

Swoją drogą, wg blogger, mam już o 10 postów więcej niż w tamtym roku, rozkręciłam się na nowo z tym pisaniem, czy jest jakiś inny powód?

sobota, 17 września 2011

Moje wyszywanie

Do haftowania, jak to mam w zwyczaju zbierałam się bardzo długo i jakoś nigdy nie po drodze było mi do pasmanterii, nigdy nie było aż tak nudno bym wzięła książkę o hafcie i poczytała, spróbowała, zaczęła. I oto, podczas pewnych prze ciekawych warsztatów dowiaduję się, że haftowanie jest czynnością transową wykorzystywaną w dawnych czasach przez czarownice. Dostałam igłę i nitkę i zaczęłam haftować - to, co wyhaftowałam nie było idealne, pozostawiało wiele do życzenia, a jednak miało swój własny urok. Urok tworzenia, możliwości jakie dawała igła z nitką. Dopiero zaczęłam zgłębiać temat haftu, wydaję mi się jednak, że technika, którą wykorzystałam to haft płaski. A oto i moja pierwsza praca:
 Nie wiedzieć czemu blogger postanowił odwrócić zdjęcie, i nie widzę nigdzie możliwości przekręcenia go,więc gdyby się ktoś nie domyślił, jest to gotycka litera "L" 
Moja druga praca, już techniką haftu krzyżykowego tak mnie wciągnęła, że wyszywałam wszędzie i o każdej porze, przede wszystkim zaś w chwilach wolnych w pracy. Kilka uwag, które wypadałoby poczynić to to, że nie od razu wiedziałam jak to się dokładnie robi,więc każdy krzyżyk powstawał osobno i z całego motka (6 nitek) muliny. Teraz już znam metodę szybszą i wydajniejszą. 

Przyznam jednak szczerze, że w trakcie wyszywania kolejnej pracy haftem krzyżykowym stwierdziłam, że jest to technika dość "nieidealna" więc kolejną techniką, którą mam zamiar zgłębić jest haft płaski. Zanim jednak do tego przejdę muszę wybadać na jakim materiale można tym haftem wyszywać, albo jaki jest najlepszy ku temu. 



sobota, 10 września 2011

I'm going crazy...


Mam wrażenie, że wszystko, co robię (poza pracą) jest szaleństwem, praca trzyma mnie jeszcze przy rzeczywistości, życiu tu i teraz, inaczej już dawno bym odleciała. Ja wiem, że jeszcze nie Mabon, że jeszcze nie czas, ale zbiera mi się na rachunek i na wielkie przyszłościowe plany. Tymczasem brak mi jednak czasu na wszystkie te hobbystyczne zajęcia, które sobie ukochałam, więc jednego dnia zawzięcie haftuję by następnego ćwiczyć rękę w rysunku i kaligrafii a przy tym jeszcze tyle książek czeka na mnie na półce. Jedną czytam w chwilach wolnych w domu, drugą czytam w autobusach/metrze w drodze z/do pracy. A to, co mi się najbardziej w tym wszystkim podoba to poranne wstawanie i chodzenie późno spać. Mój organizm pewnie za jakiś czas mi to wypomni ale co mi tam... :) Jestem młoda, piękna, mam się przejmować? 


Muzyka tymczasem mnie wiedzie, porywa do tańca, a że siedzę w pracy przed biurkiem czuję się jak motyl uwięziony w ciele poczwarki. Jedyne  co mogę zrobić to rytmicznie podrygiwać nogą i liczyć, że nie przeszkadza to moim nielicznym o tej godzinie współpracownikom. Oj, moje szalone po weselne plany....  

piątek, 12 sierpnia 2011

Zamyśleni w zieleni

Całkiem ciekawy konkurs, gdyby ktoś był zainteresowany to odsyłam do źródła - http://zksiazkami.pl/?p=594


Osobiście nie jestem pewna, czy mam ochotę i czas wziąć udział :)

sobota, 6 sierpnia 2011

Kaligrafia

Znalazłam sobie kolejne drogie hobby, jak gdyby liczba tych, które już mam była wciąż za mała. To hobby jest jednak staro-nowy, gdyż sztuka kaligrafii zachwyca mnie nie od dziś, tym bardziej nie od wczoraj. Jednak to właśnie teraz, zanim Drogi Artysta ukończy pewne dzieło dla mnie, chcę by moje umiejętności były wreszcie sztuką zamiast jej dziecinnym naśladowaniem. Początki są zachwycające i pełne radości, palców pobrudzonych tuszem i odkrywaniem możliwości, jakie dają rożne typy stalówek.

Nie będę oczywiście ubolewała nad smutnym faktem zanikania tej pięknej sztuki, o czym może świadczyć choćby to, że jeden typ stalówki zwanej elastyczną (flex nib) jest dość trudno dostępna a jej cena waha się w okolicach kilkuset dolarów. Niestety nie miałam okazji nią pisać, jednak widziałam filmik na youtubie i wydaje się dość pomocna przy najtrudniejszym jak dla mnie piśmie angielskim.

Moje zdolności podążają za ewolucją i najłatwiej mi przyswoić litery historycznie starsze od tych, które są dość nowoczesne (np. copperplate). Ale wszystko w swoim czasie.

Wspomniałam o pewnym Panu i jego dziełach, więc odsyłam takze do galerii jego prac. A link tutaj

sobota, 30 lipca 2011

"Możemy odejść w ciemność..."

L. dobrze by było gdybyś od czasu do czasu mogła się wyłączyć, przestać mnie słuchać, a ja zwyczajnie sobie pomarudzę. Moja kochana jesieni, przyszłaś do mnie dość wcześnie tego roku i dziękuję, że uchroniłaś przed nieznośnymi upałami lata. Śledzę więc chmury snujące nisko nad ziemią i błogosławię deszcz. Czym jest Koło Roku? Nie jestem w stanie nic o nim napisać, czuję, że nie tyle brakuję mi wiedzy, co doświadczenia go gdzieś indziej - spędzenia roku bądź kilku lat na Wyspach, by zobaczyć jak tam jest, jak subtelnie zmieniają się pory roku w innej sferze klimatycznej? Jak żyje się w bliskim sąsiedztwie oceanu? W tej kwestii nie pomoże mi medytacja, google czy wiersze poetów opiewających nasz cudowny świat. Muszę to osobiście przeżyć. Do tego czasu jednak wszystko, co napiszę będzie jedynie doświadczeniami aktualnego stanu rzeczy, a to mi nie wystarcza. Mogłabym rzecz jasna pójść na łatwiznę i nie pisać nic i jest to kwestia co najmniej godna rozważenia. Moją fascynację krajem wielkiego wiatru poszerzyłam w ostatnim czasie również o kino. Nie żałuję. To była dobra decyzja. Ernest Bryll pisał swego czasu, że nasza Zielona Wyspa może być tutaj, obok na nas, na wyciągnięcie ręki. I ja w to nie wątpię i boję się tego, i jest to bodaj mój największy lęk, że to, czego szukam jest tutaj, a podróż tam będzie dla mnie jedynie zawiedzeniem. I jedyną satysfakcją jaką będę z tego miała to recytacja wiersza nad irlandzkim brzegiem.

"Możemy odejść w ciemność, łzy otrzeć lekką ręką..."

środa, 20 lipca 2011


Bywam dziwną istotą, potwierdzam regułę iż kobieta zmienną jest. Więc dopada mnie chwilowa depresja, gdy szukam nowych wyzwań i stwierdzam, iż nie na moje one siły a razem z nią pojawia się postanowienie poprawy i zapał goniący do pracy nad sobą. Więc w nadchodzącym czasie aparat odkładam na półkę i biorę się za rysunek by nie zaprzepaścić tego, co udało mi się wypracować przez ostatni rok. I kiedyś, pewnego dnia, z dumą stwierdzę, że wreszcie stałam się artystką, a kiedy ten dzień nadejdzie zapewne postanowię także zapisać się na jakiś kurs, albo studium policealne dla plastyków/malarzy, a gdy moje umiejętności będą duże i będę miała wreszcie własny warszat to...

Tak, wiem, słowa, słowa, słowa... A tu małżestwo, wyjazd i pewnie jakieś dziecko by się chciało kiedyś mieć (chociaż gdyby to zależało ode mnie?) więc swoje dalekosiężne plany ograniczam do dnia dzisiejszego, tego tygodnia. I oto postanawiam postarać się (!) wygospodarować czas na rysunek. Ale prawda, jak to prawda - jest taka, że nie do końca jest tak, że ja nic, ale to nic, nie robię. Bo gdzieś tam,w domu, na stole (gdyż biurko nadal jest w fazie pięknego projektu) leży karton (1000 na 600 cm) a wokół niego ciągnie się celtycki przeplot a na środku z dnia na dzień wyrasta wielkie drzewo. Idea już wcześniej wyrosła w mojej głowie i jak na idee przystało rozrasta się razem z dziełkiem, może to skutek wdychania dziwnego zapachu terpentyny? P. twierdzi, że nie powinnam malować trzy godziny przed snem. Ale czytam sobie o terpentynie i oto ma ona (ponoć) sosnowy zapach, stosowana jest na nerwobóle. I czytam dalej i dowiaduję się, że jest szkodliwa, więc P. jak zwykle, ma rację. Skoro jednak jest tak szkodliwa, jak można by sądzić to jako artystka, może umrę wcześnie mając nadzieję, że wcześniej dorobię się czegoś znakomitego!

piątek, 1 lipca 2011

deszczowo

Zapraszam. Przybądź, napij się ze mną herabaty, ugoszczę Cię drożdżowym ciastem i ciepłem kominka. Za oknem chłód jesieniennych wieczorów, w oddali wiatr targa koronami drzew a duchy zmarłych błąkają się po bezdrożach. Pada deszcz, krople uderzają rytmicznie w szybę a ja szukam Ciebie. Gdzieś tam, wśród wielu dróg tego świata Ty także się błąkasz, zapomniany przyjacielu.

Ona nigdy nie była tak samotna jak jest teraz, jej tęsknota nigdy nie była tak silna. Mogłam odejść wtedy razem z Tobą i zamiast siedzieć w cichym, ciepłym domu moknąć mając przy sobie jedynie najpotrzebniejsze rzeczy.

Zapraszam Cię słodką wonią jabłek na parapecie, wspomnieniem ciepłego sierpniowego wieczoru, gdy zbierałam je z ziemi. Ciepłego piasku pod bosymi stopami i ten wiatr w fałdach sukienki - pamiętasz jeszcze jak wspaniale szumi? Ja nie zapomnę.

sobota, 25 czerwca 2011

Koło Roku dla J.


Na początku była tylko ramka, do obrazu, który jeszcze nie zdefiniował się w mojej głowie i chęć stworzenia czegoś pięknego w zamian za książkę, którą dostałam od znajomego.

Potem było przeglądanie książki "Celtic Art.: The Methods of Construction" George'a

Bain

'a i poszukiwanie wzoru naprawdę wyjątkowego - takiego, którego jeszcze nigdy nie udało mi się namalować. W konsekwencji odkrywałam tajniki celtyckiego koła - stworzenie go i pomalowanie (farbami olejnymi) zajęło mi cały dzień.

Kiedy już koło było gotowe a pomiędzy nim a ramką pozostawały wolne przestrzenie sprzeczne z ideą celtyckiej sztuki, która wykorzystuje je na wszelkie możliwe sposoby pomyślałam o tekście, który mogłabym umieścić tam pisząc różnymi stylami - to mogłoby wyglądać naprawdę nieźle. Ale jak wybrać tekst? Mit o Bogini, która podążając za ukochanym stępuje do krainy śmierci? O tak, to piękny tekst, mocno inspirujący. Ale za długi…. Więc może jednak coś innego, coś więcej niż słowa - obraz, ale czego? Jest Koło, może być więc kołem roku - więc niech w każdym rogu pracy znajdzie się scenka przedstawiająca każdą z pór roku i tak oto powstało dziełko:


piątek, 24 czerwca 2011

Do D.

Będę tym upartym dzieckiem, które w nieskończoność będzie wracało wspomnieniami do minionych dni i osób i na nowo przeżywało smutek związany z ich odejściem. I wcale, a wcale nie jest mi siebie żal z tego powodu.

Nie mam pewności, nigdy pewnie jej nie będę miała. Zapamiętałam Cię takim jakim chciałam zapamiętać, nie inaczej. Więc może i lepiej się stało, że zniknęłeś raz na zawsze z mojego życia niż gdybym miała patrzeć jak staczasz się w dół i tracić wiarę. Jesteśmy tylko słowami, ja i Ty, i w naszym ukrytym świecie między wersami tańczymy przy blasku księżyca w rytm bębnów i fletów.To wcale nie jest romantyczne i wcale takim być nie miało.A może zamiast słów są tylko cienie, albo jeszcze lepiej - nigdy nas nie było? Albo, gdybym było choć trochę bardziej nawiedzona niż jestem, mogłabym wierzyć, że jesteśmy myślokształtami, więc dlatego przychodzisz do mnie w snach, z których nie chcę się budzić.

Gdzie Ty teraz jesteś? Na wzgórzu, nad jeziorem, a może spacerujesz nad brzegiem morza trzymając ją za rękę? Nie jestem zazdrosna, kocham ją tak samo jak kocham Ciebie. Nie chciałabym Ciebie dla siebie, ani trochę. Po jakimś czasie z pewnością zacząłbyś mnie męczyć. Nawet gdybyśmy w tym naszym wyimaginowanym związku szukali samotności sama Twoja obecność, poczucie, że jesteś blisko - to za dużo. Ale spotykać się z Tobą, raz na jakiś czas. Raz w miesiącu, raz na pół roku i cały ten czas po prostu przegadać. Taka wizja mi się podoba, a Tobie?

In a Manner of speaking
I just want to say
That I could never forget the way
You told me everything
By saying nothing

In a manner of speaking
I don't understand
How love in silence becomes reprimand
But the way that i feel about you
Is beyond words

Oh give me the words
Give me the words
That tell me nothing
Ohohohoh give me the words
Give me the words
That tell me everything
"In a manner of speaking" Nouvelle Vague

sobota, 18 czerwca 2011

Siostrzeńce ;)

Polecam oryginalne rozmiary zdjęć, te miniaturki nie oddają całego ich uroku.
























Ostatni rok życia

Czytając ostatnio wspaniałą książkę "The Pagan Book of Living and Dying" autorstwa Starhawk, M.Macha Nightmare & Reclaiming Collective natrafiłam na pytanie jak spędziłabym ostatni rok mojego życia. Odpowiedź, jak zwykle bywa w takich sytuacjach, była oczywista. Cóż innego mogłabym w końcu robić jak nie spędzić całego roku z dala od miasta, jego szumów, codziennej gonitwy? Podoba mi się ta perspektywa - codzienne spacery do lasu, odzyskanie harmonii z Naturą, jaką cieszyłam się dawniej, spokój, brak zmartwień, szczęście w najczystszej postaci. Czym tu się martwić, czym przejmować? Śmiercią? Nie, czym w końcu jest jeśli nie mgnieniem w wieczności? Nie o tym jednak chciałam, bo nasuwa się inna myśl. Skoro tak urzeka mnie ta wizja, czemu nie dążę do jej realizacji, czemu gonię w tym wyścigu szczurów? Marzenie, jak każde marzenie, wymaga środków do jego realizacji. I ostatni rok mojego życia mogłabym spędzić tak całkiem nieambitnie z dala od świata, ale po tym roku z pewnością zabrakłoby mi moich książek, zeszytów, pędzelków, czyli całej tej materialistycznej otoczki, którą wypełniam sobie życie na co dzień. Po roku zatęskniłabym za innymi miejscami, nowymi krajobrazami, które mogłabym fotografować. Przyzwyczaiłam się także do ludzi, z którymi widuję się tutaj na co dzień, bądź tych, których zdarza mi się spotykać czasami. Nic nie jest tak oczywiste jakbyśmy tego chcieli, wszystko ma swoje dobre i złe strony, grunt to zdawać sobie z tego sprawę. A Wy zastanawialiście się kiedyś jak spędzilibyście ostatni rok swojego życia?


wtorek, 7 czerwca 2011

...

Stres jest duży. Czas ucieka, jeszcze miesiąc temu pół roku a teraz już kilka miesięcy, czy ze wszystkim zdążymy? Staram się ze wszystkich sił, dzwonię, załatwiam. I nic. Komplikacja za komplikacją, bo tu tego nie można, bo to, bo tamto. Jak w tym wszystkim nie zwariować? Jak zachować spokój? Gdybym miała jakikolwiek wybór to chciałabym mieć już ten ślub za sobą, wszystkie sprawy pozałatwiane i nie martwić się, że coś nie wyjdzie tak jak byśmy chcieli. Jak się nie martwić, kiedy takie wydarzenie z założenia ma miejsce tylko raz w życiu?

Zaproszenia w części rozwiezione, zostało już tylko kilka, także te, które wyślemy pocztą, żałuję, że w moim skromnym notatniku brak jednego adresu i na moim wymarzonym elfim ślubie nie pojawi się jedna osoba, tej której nawet nie wiedziałabym gdzie szukać. E.D. jeśli to czytasz, czuj się zaproszony, nawet w tak smutnie prozaiczny sposób.

Brakuję mi spokoju, brakuję równowagi, harmonii. Kilka dni temu uświadomiłam sobie, że brak mi czasu by odwiedzić rodzinne strony, już nawet nie tęsknie za brzozą na uroczysku, za piachem polnych dróg i Słońcem gasnącym zza horyzontem. Plany, marzenia, przyszłość, o którą zaczęła się walka. A mogło być tak zwyczajnie, mogłabym po prostu żyć z dnia na dzień nie martwiąc się o jutro, nie irytować się pracą, nie przejmować zarobkami. Mogłam zostać tam i wieść życie konika polnego w źdźbłach trawy, więc po co to wszystko?

wtorek, 17 maja 2011

Fool (Głupiec)


Czy Wielkie Arkana rzeczywiście obrazują podróż przez życie? Jeśli tak, zaczyna się ona od Karty Głupca.

Dla mnie to postać w zwiewnych ciuszkach nad przepaścią z rozłożonymi jak do lotu rękami. W innych taliach kart ukazywany jest podobnie - jest to młody człowiek z tobołkiem na ramieniu i różą w dłoni, znajduje się nad przepaścią bądź idzie przed siebie, towarzyszy mu piesek bądź (jak na talii Shadowscapes Tarot) lis.

Załóżmy więc, że nasza podróż przez życie zaczyna się z pozycji Głupca - tacy jesteśmy na początku - pozbawieni doświadczenia, które nabywamy w ciągu życia, wiedzy o świecie, ślepo brnący przed siebie, naiwni, pewni siebie, łatwowierni. Nie musi ona ukazywać wcale dzieciństwa, lecz początki tej bardziej świadomej podróży przez życie, czas dojrzewania, budzenie się "ja". Głupiec na wszystko patrzy przez pryzmat czegoś innego, brak mu obiektywizmu, brak wiedzy, która pozwala dokonać analizy i właściwej interpretacji tego, co nas w życiu spotyka. W konsekwencji łatwo ulega emocją, poddaje się im. Jeśli podejmuje decyzje nie słucha rad innych, bo wybiera własne szlaki, to zbytnia pewność siebie, lecz także pewien indywidualizm i samotność zarazem. Myślę, że brak mu także odpowiedniego zmysłu (tudzież po prostu mądrości), który pozwala spojrzeć na życie w jego szerszej perspektywie, postrzegać coś więcej niż tu i teraz, ten moment, chwila która trwa.




Co oznacza róża w jego dłoniach? Pierwsze skojarzenie to miłość, lecz królowa wszystkich kwiatów ma także kolce. Symbolizuje życie, które jest w rękach Głupca. A piesek? Pozycja, w której się znajduję na talii kart Ridera Waite'a wskazuje, ze próbuje on zwrócić na siebie uwagę, być może ostrzec, lecz pozostaje niezauważony. Być może jest symbolem przyjaciela, który ostrzega, lecz Głupiec i tak pozostaje ślepy i głuchy, kroczy przed siebie by uczyć się na własnych błędach.

Co jeszcze mogłabym dodać? Są to jedynie moja przemyślenia, medytacja nad kartą, oczywiście "sprawdziłam" jak to ma się do tego, co można przeczytać w książkach na temat Tarota i wydaję mu się, że mój tok rozumowania jest słuszny.

wtorek, 19 kwietnia 2011

Do D.

O godzinie trzeciej nad ranem myśli powinny milknąć w ciszy pokoju, w pozornym uśpieniu miasta. A ja powinnam spać i śnic o kolejnym końcu świata, wojnach, bombach atomowych i spojrzeniem dziękować nad ranem temu, który mnie budził. Mogłabym śnić również o Tobie, ale przychodzisz do mnie rzadko we śnie i wtedy także mówisz o czymś, co jest smutne, co utracone. Wolę rzeczywistość. Ciebie w niej nie ma, ale nigdy nie było.

czwartek, 17 marca 2011

Przepis na porażkę

Po kolejnej długiej nieobecności wracam z formą nietypową, choć uprawianą na tym blogu w dawnych czasach. Odesłałam krytyka, który kazał mi ...