czwartek, 16 kwietnia 2009

And so you disappear...

"I was dreaming of the wind
I was dreaming like a child
A prince and princess fairy tale
And so you disappear..."
Będę tam, gdzie świecić będzie Księżyc...
Żegnam Was.

niedziela, 12 kwietnia 2009

Taniec na linie

Pośpiesznie nałożona kurtka, chustka szczelnie zawiązana pod szyją i słuchawki w uszach. Niemal wybiegła z domu, chcąc jak najszybciej i jak najdalej uciec przed tymi ludźmi, ale to był tylko pretekst – prawda była taka, że uciekała przed własnymi myślami, falą niechcianych uczuć, z którymi walczyła od kilku dni, a teraz dwójka nierozważnych ludzi miała zwalić w gruzy cały jej system myślenia, tylko dlatego, że byli zakochani i nie czuli się skrępowani okazując sobie czułość.

Z każdą minutą, z każdą nową sekundą, która pojawia się i znika zbyt wolno, z każdym oddechem czuję się bardziej rozbita. „Ja” przestało być zintegrowaną całością złożoną z wielu współdziałających ze sobą elementów. Rozbita na kawałki, tak malutkie i tak cholernie niesamodzielne, że całość nie jest w stanie poradzić sobie z istnieniem. Nie można żyć bez powietrza. Słowa piękne, poetko, lecz jakże kłamliwe. Czym ja teraz jestem? Roztrzęsione ręce, myśli błądzące, rozbiegane uczucia niczym stado dzikich koni.

Ciemność nie pomogła. Przestała być tą kochaną matką dla samotnych podróżników, niepokoiła głębią, brakiem gwiazd i światła księżyca, głębią, w której nie chciała się zanurzyć. Obdarta z siły, reagująca niemal panicznym strachem na świat ją otaczający. Nie wychylaj się w ciemność, bo ta się o ciebie upomni, jak dawniej zaprosi do środka wyciągając zdradziecko pomocną dłoń, ugości i przytuli tak mocno, jak pragniesz być tulona, i znowu uwierzysz, że jesteście siostrami, że nie ma innego życia poza tym jakie możesz dzielić z nią. Czy nie widzisz wokół siebie tańczących postaci – takich samych jak ty, groteskowych masek na ich twarzach, które pragnąc wyrazić wszystko nie wyrażają już nic? Czy czujesz ich obecność? Są wszędzie, zarówno w świetle jak i w mroku, ich usta wyginają się w przeraźliwym uśmiechu, złowrogi błysk w oczach, nazbyt zrozumiałe gesty.

Proces dezintegracji dotyka także muzykę. Przestaje być piękną i miłą dla ucha harmonijną całością stając się denerwującym szumem, który tylko potęguje uczucie zagubienia. Dokąd iść, jak ukryć się przed światem i własną osobą, jak zatamować mam potok uczuć, które swe wypływają z jednego źródła, którym jest tęsknota? Zamieniłam jedno pragnienie na inne, wypełniłam brak, lecz na jego miejsce powstał nowy, nie mniej gorzki, nie mniej dokuczliwy. Uciekam przez ludźmi by choć przez chwile zapomnieć, wyłączyć denerwujący proces myślenia – w święta każdy kogoś ma, ktoś się z kimś spotyka, ludzie są ze sobą, są razem… Ciemności, obejmij mnie, nie strasz, nie odpychaj, proszę, błagam, zaopiekuj się mną przez te kilka dni, jeszcze tylko kilka dni. Ciemności, i Ty, nawet Ty, mnie zostawiasz?

Jasności?


Złowrogi warkot silniku, światło lamp nadjeżdżającego samochodu. Las – bliski, zapraszający, oferujący schronienie przed ludzkimi oczami, przed dotkliwym dla oczu światłem. Bieg – szalony, przed siebie, zbyt szalony, zbyt lekkomyślny i spontaniczny. Upada na kolana, podtrzymuje się rękoma. Szybko wyciera ziemie z obolałych dłoni, otrzepuję spodnie, podnosi się, czym prędzej, byle nikt nie zobaczył jej upadku. Białe ściany pokoju, w którym drzwi nie mają klamek, a w oknach zamiast dalekiego horyzontu i cudownego uczucia wolności kraty – taki pokój jej nie pomoże, takie rozwiązanie ją zabije. W mgnieniu oka na twarzy maska wyrażająca bezgraniczną obojętność dla świata, zmrużone oczy w kontakcie z bezlitosnym światłem lamp. Do lasu. Czym prędzej do lasu, do drzew, byle móc się przytulić do ich szorstkiej kory. By móc opanować coraz silniejsze drżenie ciała (może wystarczyłoby jedynie zapiąć guziki kurtki, zamiast bezmyślnie marznąć, ale jakże potworna i brutalna wobec samej siebie jest natura ludzka).

Drzewo, kochane drzewo, wiem, że tam jesteś, proszę cię – niczego więcej nie pragnę poza chwilę spokoju, którym tak często się ze mną dzielicie. Błagam, ukołysz moje zmysły najpiękniejszą ze znanych ci kołysanek – wiem, że w zmian mogę ci podarować tylko chwile swego życia, dotyk zabrudzonej od upadku dłoni, ciepły oddech. Tak wiele chciałabym oddać byle zaznać spokoju odległego tęsknocie, która na kształt demona opętała moje myśli, zakuła uczucia w łańcuchy, wtrąciła do lochu o kamiennych ścianach, gdzie mieszkają cienie. Czy będąc drzewem jesteś w stanie zrozumieć, czym jest taniec cieni?

Drzewa nie pomagają, szumy leśnych stworzeń w gęstym kobiercu suchych liści niepokoją, odpychają. Ale tam, w tamtym świecie jest światło, są ludzkie oczy – jest niezrozumienie, coś przed czym należało uciec, więc jakże miałaby wrócić teraz, gdy nikt, naprawdę nikt nie powinien jej widzieć. Gdy ona nie jest sobą, gdy nie jest człowiekiem, lecz duszą – roztrzęsioną w kontakcie z materialnym światem, zagubiona w zupełnie obcej przestrzeni, świadoma upływu czasu.

Gdzie ty teraz jesteś? Gdzie jesteś, kiedy ja bez ciebie rozpadam się, tracę resztkę człowieczych cech, kiedy umieram ze strachu słysząc odgłos kroków ludzkich? Zrozum, jesteś mi potrzebny, jesteś jedyną ostoją, na której mogę się oprzeć by nie stracić do końca zmysłów.

"Balet naszych serc wciąż kręci się
W morderczym tańcu
Lecz tylko to ma sens
Gdy mi ciebie brak umieram znów
Gdy wracasz budzę się
Bo tylko to ma sens"
Artrosis, Taniec z płyty Ukryty Wymiar

niedziela, 5 kwietnia 2009

Zielono mi ;)

Zapominam o ludzkich skłonnościach dobrowolnie poddając się kociej naturze - zaczynam mruczeć na Słońcu, wygrzewam się w cieple, każdą m0żliwą chwilę wykorzystując dla własnej korzyści. Czemu suche liście dębu nie pospadały z drzew, ale szumiąc na wietrze złowrogo niepokoją jakże spokojną wiosenną duszę? Czemu Luna świeci na niebie w dzień, podczas gdy ja chciałabym tak sam na sam chwilę ze Słońcem? Pytania i uśmiech na twarzy. Nieistotne.
Czarna spódnica, czarna bluzka i czarny sweter, oczy pomalowane na czarno i czarne pazury. Przesadzam? To tylko image. Na twarzy uśmiech, w oczach niebezpieczny blask. Żyję, kocham, oddycham pełną piersią. Pogodziłam ze sobą zbliżającą się maturę i pragnienie przebywania na łonie natury - wystarczy przecież zapakować w torbę książkę, wybrać się do lasu, na polanę, tam nawet więcej spokoju, więcej ciszy, więc i rezultaty nauki większe. Ludzie dziwnie na mnie patrzyli, zapewne mieli także dziwne myśli. Ich myśli są jednak ich myślami, a mi było tak strasznie przyjemnie. I znowu odzywa się we mnie kocie mruczenie, tak mi ostatnio ze wszystkim przyjemnie. Mój strach jest moim strachem, a skoro jest we mnie, to jedynie ja mogę coś zmienić, by go nie było. I nie ma, bo jest On :) To wszystko dla niego, dla nas, więc niech będzie moją siłą, podporą. To głupie, że też ja czegoś takiego potrzebuję. Uzależniona od natury. Bez niej umarłabym. Czy wiecie jak przyjemnie pachnie las wieczorem? Tego nie da się porównać do niczego, nawet opisać...
Że też mi coś takiego przychodzi do głowy. Poezja jest pierwotną siłą, naturą, więc czemuż miałabym ją sprzedać, wymienić na prozę codzienności? Rezygnacja z czegoś, co dawniej jawiło mi się ideałem, nie oznacza rezygnacji z poezji. Nie, ja jedynie walczę o szczęście w życiu. Nawet ja od czasu do czasu muszę zdjąć swoje kapłańskie szaty i chwyciwszy miecz w ręce zawalczyć, widać sama modlitwa to nie wszystko, trzeba pokazać, że się na coś zasługuje.
Jutro, może nawet jeszcze dzisiejszej nocy, spadnie deszcz a ja chyba bardzo, ale to bardzo będę musiała się postarać by nie popełnić pewnego szaleństwa i nie zatańczyć w kroplach tego deszczu. Wiem, ten deszcz jeszcze nie jest letni, jeszcze nie jest tak ciepło by coś takiego robić i możliwość zaziębienia się jest zbyt wielka. Wiem, ale taniec jest irracjonalny, jest kwintesencją tańca emocji w duszy, więc jakże ja mam kierować się rozsądkiem?
Będzie, co będzie.
Prawda jest taka, że wróciła wiosna a ja zaczynam pisać, coraz więcej i więcej. Może słowom wrócę w ten sposób sens. Tyle się szykuje. Czas pędzi jak szalony. To nie strach, to ciekawość tego, co będzie. Czy stanie się to, na co już niemal rok czekam? Oskarżam siebie, że za dużo "o tym" myślę. Za dużo przy ówczesnym stanie rzeczy, ale co mi tam... Raz się ponoć żyje (i piszę to osoba wierząca w reinkarnacje). Będzie co ma być a ja i tak naiwnie wierzę, że będzie cudownie a moje króciutkie tegoroczne wakacje na długo pozostaną w mojej pamięci...
Moja pamięć, powinnam pozapominać jak najwięcej nieistotnych rzeczy, by zapamiętać jak najwięcej do matury... Wracam się uczyć ;)
Trzymajcie się ciepło. Ostatni egzamin - ustny angielski - mam 13 maja, miejmy nadzieję, że kiedyś będę mogła jeszcze wrócić do dawnych nawyków i codziennie Was odwiedzać ;)

M. brakuję mi Twoich słów, Twojej poezji :)

A tak przy okazji, skoro już ma mi być zielono... ;)
http://www.photoblog.pl/liadan

czwartek, 2 kwietnia 2009

Rozterki

Dopadła mnie melancholia ukazując swoje posępne oblicze pod postacią utraconej poezji. Nie piszę nie dlatego, że brak mi czasu. Nie piszę, bo nie potrafię pisać tak jak pisałam dawniej, moje życie jest nudne i monotonne, pisane prozą, która z poezją nie ma nic wspólnego. Wiem, tylko ode mnie zależy jak wyglądać będzie moje życie. Jeżeli bardzo chcę zobaczyć poezję świata powinnam wyjść z domu, spojrzeć w niebo i zobaczyć na nim ten piękny, srebrzysty sierp Księżyca. Problem w tym, że ja widzę i nawet czuję, ale jakaś cząstka mnie, zbyt świadoma, zbyt pesymistyczna, ta cząstka mnie wiem, że już niedługo wszystko się zmieni i może lepiej, że zmiany zachodzą powoli, stopniowe. Tak może będzie łatwiej pogodzić się z tą utratą, z tym zamknięciem na jakie się skazuję. Nazwijmy to duchowym głodem.

Jest mi przykro. Weszłam dziś na tego bloga, rozejrzałam się i stwierdziłam, że nawet to, to już nie jest to samo. Słowa straciły sens. Nie wiem, po co i dla kogo teraz to piszę, irracjonalnie marnując jakże drogocenny czas.

„Czemu milczysz słodka ciszo?” I czemu z każdym nowym dniem robisz się coraz bardziej niemiłą? To straszne, gdy wiesz, co się dzieje, ale nie masz najmniejszego pojęcia jak temu zapobiec, albo wiesz, że to, co się dzieje musi się stać i nic na to nie poradzisz. To boli, gdy doświadczam kurczenia się w sobie, jakby jakaś droga część mnie zasypiała. Dusza w niewoli rozsądku. Bo czyż cel nie uświęca środków, tym bardziej, gdy celem jest tak piękna rzecz jak szczęście?

Czuję się rozbita, zagubiona. I cóż mi z tego, że mam ścieżkę, skoro nie wiem dokąd zmierzam? Skoro nie potrafię wybrać, bo za dużo uczuć a za mało rozsądku. To już nie jest przedwiośnie, już nie działa usprawiedliwienie, że wszystko jest przed nami i nie powinnam dokonywać żadnych wyborów. Muszę wybrać, by już nigdy nie czuć się tak jak czuję się teraz. Z dnia na dzień coraz bardziej słaba. A ja tak bardzo potrzebuję teraz siły, tak bardzo będę jej potrzebowała w najbliższym czasie. I z czegóż ja mam czerpać siłę skoro nie wiem, w co wierzę, nie wiem, co jest słuszne a co błędne? I wiem, że teraz, ten wybór którego dokonam teraz będzie tym ostatnim. Czas się ustabilizować. Czas przestać się buntować i pomyśleć o życiu, nie o kilku najbliższych latach. Kolejna analiza za i przeciw? Kolejny znak zapytania? Wyłącz uczucia, włącz rozsądek. Wybór byłby bardzo łatwy, gdybym zapomniała o tym, co mi mówiono na ten temat, gdybym mogła pokierować się jedynie tym, co sama uważam za słuszne. Ale tu jednak pojawia się problem – bo czymże innym jest moja wiara jeżeli nie ślepym, naiwnym przekonaniem wmówionym mi przez innych? Tylko, że nikt mi tego nie wmówił, nikogo przy mnie nie było, jak na złość otaczają mnie sami katolicy. Ludzie, z którymi jakoś nie chcę być, nie chcę mówić, że należę do wspólnoty ludzi, którzy uważają mnie za satanistkę, nie chcę być wśród ludzi tak samo ślepo przekonanych, że prawda jest po ich stronie a wszystko inne jest błędne i złe.

Mówiono mi, że to Jezus jest Kościołem. Być może zapomnienie o żalu, o wszystkim, co złe pomiędzy nami jest mądre, ale nieosiągalne. Przebaczyć owszem, bo i po cóż urazy w sercu trzymać? Ale już nigdy nie będzie tak samo jak było dawniej. Za wiele się stało. Za daleko odeszłam, nikt mnie nie zatrzymywał, a gdy wróciłam stwierdziłam, że w rzeczywistości ten wysiłek był niepotrzebny, gdyż nic się nie zmieniło. Nie każ mi, proszę, tego tłumaczyć, to jest bardzo trudne, może za kilka lat nabiorę do tego, co się stało pomiędzy mną a Chrystusem dystansu, ale teraz, powiedziałabym, blizny wciąż są zbyt świeże.

Co jest najważniejsze: szczęście tu i teraz, czy to, co będzie później? Powołano nas do istnienia byśmy coś osiągnęli tu i teraz, wypełnili nasze przeznaczenia, bóg jako ojciec, jako kochający rodzic pragnie mojego szczęścia. To się ze sobą nie kłóci, można być szczęśliwym równocześnie dbając o to, co będzie potem. Sądzę nawet, że takie myślenie pomaga osiągnąć szczęście w tym życiu. Ciągle pamiętam, jak dużo siły i szczęścia dawała mi moja wiara. Świętym znaczy być naturalnym, prawda? To jest naturalne, to coś, o co nie muszę walczyć, czego nie muszę na sobie wymuszać, bo to jest. Niech więc to będzie. Zbyt cenne by porzucić, zbyt żywe by zapomnieć.

Przepis na porażkę

Po kolejnej długiej nieobecności wracam z formą nietypową, choć uprawianą na tym blogu w dawnych czasach. Odesłałam krytyka, który kazał mi ...