piątek, 15 listopada 2019

Kolejny rok

I minął kolejny rok.

Miałam pisać, chciałam inspirować, zmusić Was może czasami do zastanowienia, refleksji, wciągnąć w dyskusję i zmienić. Ale chyba nie jestem typem influencera. Mam zbyt wiele wątpliwości odnośnie mojego własnego wpływu na siebie bym miała wpływać na innych. Nawet nie wiem skąd takie ambicje.

Nie mniej jednak, skoro mam mniej przejmować się tym w jaki sposób zostanie to odebrane przez innych - chcę wrócić do pisania tego bloga. Przynajmniej jako taką moją formę wyjścia do świata zewnętrznego. Zaznaczenia, że hej! ja tu jestem, tworzę sobie ciągle różne fajne rzeczy, może kogoś to interesuje? Może ktoś znajdzie chwilę w codziennej bieganinie by przystanąć i przeczytać, a jeśli znajdzie coś wartościowego dla siebie - tym fajniej.


I dzisiaj słowem wstępu opowiem troszkę, co działo się ze mną, gdy mnie tu nie było.

Dziergałam -  a jakże. To niemal stały element mojej codzienności. Czasami muszę sobie przypominać, że jest to moje HOBBY, a nie praca na etacie i nie powinnam czuć wyrzutów sumienia jeśli nie przerobię kilku rządków któregoś dnia. Ale tak to właśnie wygląda, że mimo szafy pełnej swetrów, chust, czapek i skarpetek nadal jest całe mnóstwo rzeczy, które chcę wydziergać i włóczek, które chcę wypróbować.

Ah i tak, dorobiłam się tatuażu. W planach kolejne, bo jest to równie wciągające jak dzierganie.






Mam za sobą dwa kursy szycia!

To szycie, o którym tak dłuuugo myślałam i marzyło mi się po nocach w końcu nie dawało mi spokoju w takim stopniu, że po prostu zapisałam się na kurs. Wybór padł na Ultramaszynę i pierwszy kurs był kursem dla początkujących, gdzie w ciągu 50 godzin (10 spotkań po 5 godzin) uszyłam spódnicę, bluzkę, sukienkę a na koniec nawet spodnie! To okazało się nieco za mało, więc szybciutko zapisałam się również na kurs szycia dzianin, gdzie pod czujnym okiem samej Pani Jolanty uszyłam komin, sukienkę, bluzę z kapturem, spodnie i narzutkę. Moja szyciowa przygoda dopiero się zaczyna i nadal uważam się za totalnie początkującego adepta tej sztuki, więc jest opcja, że będziecie mi towarzyszyć w tej przygodzie.

W tym miejscu już odnoszę wrażenie fałszowania rzeczywistości, bo ta nieobecność miała także swój mroczny wymiar. I nawet moi bliscy twierdzili, że nic złego się nie dzieje, w końcu dziergam, robię kurs szycia, zajmuję się dzieckiem i staram się być dobrą, obecną matką. Ale koniec końców trafiłam do psychologa, który rozpoznał ataki paniki. Straciłam kilka kilogramów, zwolniłam się z pracy wcale nie mając ochoty na zmianę, popsułam swoje relacje ze znajomymi i straciłam chęć do życia. Dzisiaj mogę już o tym mówić ze spokojem, z nadzieją że mam to już za sobą, że z pomocą specjalisty odzyskałam równowagę, której mi wtedy brakowała i zaczęłam gruntowną pracę nad sobą. To też jest długa droga, w której będziecie mi towarzyszyć, jeśli macie ochotę. Powtórzę to o czym pisałam już wcześniej - mój kawałek internetu, moje miejsce, w którym jestem sobą.
 

1 komentarz:

  1. Kasiu, wiesz, że jest taka grupka znajomych, co zawsze się ucieszy z Twojego pojawienia się na naszym wspólnym dzierganiu (Twoim też, gdy tylko zechcesz)?
    Epopeję szyciową rozumiem. Szycie jest fajne. Inaczej niż dzierganie, ale nie mniej. I bardzo się cieszę, że odnalazłaś to światełko w sobie :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz pozostawiony na blogu. Dzięki nim wciąż mam energię by kontynuować pisanie bloga.

Przepis na porażkę

Po kolejnej długiej nieobecności wracam z formą nietypową, choć uprawianą na tym blogu w dawnych czasach. Odesłałam krytyka, który kazał mi ...