piątek, 6 grudnia 2019

Bullet journal - trzy lata planowania

Działanie w wersji analogowej mam we krwi. Odkąd pamiętam otaczałam się mnóstwem notatników, dzienników, kalendarzy i szkicowników. Pisałam, rysowałam, malowałam, bazgrałam. Pomagało mi to usystematyzować pewne myśli, radzić sobie z ich natłokiem, wyrzucałam trudne uczucia na papier, ale także uczyłam się nowych rzeczy i śledziłam postępy.

Nie były to jednak nigdy listy zadań. Za planowanie wzięłam się dopiero na etapie ciąży. Pojawienie się dziecka i macierzyństwo stanowiło tak totalny zwrot w dotychczasowym życiu i było na tyle ważne, że nie chciałam pozwolić sobie na improwizowanie. Na tym etapie tworzyłam listy tematyczne, jak  choćby listę rzeczy do spakowania do szpitala na poród, albo listę rzeczy, które należy kupić zanim dziecko pojawi się na świecie, itd.
Gdy Ola pojawiła się na świecie trochę odpuściłam z planowaniem, życie na urlopie macierzyńskim w pierwszych miesiącach było spokojne i przewidywalne. Dalej notowałam sobie różne rzeczy, starałam się śledzić postępy w robieniu na drutach, a gdy potrzebowałam prowadziłam dziennik uczuć.

Systemem bullet journal zaczęłam się interesować pod koniec 2016 roku. Po urlopie macierzyńskim wróciłam do pracy i decyzja by zacząć się organizować wydawała się sensowna.

Po trzech latach prowadzenia bullet journal mogę się podzielić swoimi przemyśleniami na ten temat.

W związku z popularnością metody o tym czym jest bullet journal można poczytać w wielu miejscach sieci. Jeśli mogę coś polecić to zdecydowanie warto zacząć od obejrzenia filmiku twórcy bullet journal, a w polskiej wersji piszę o tym w fajny sposób (i z ładnymi zdjęciami) Kasia z Worqshop. 


W ciągu tych kilku lat planowania popełniłam błędy, z których zdałam sobie sprawę dopiero niedawno. A mianowicie - planowanie nie jest sztuką dla sztuki. Planowanie ma służyć realizacji celów, które sobie wyznaczamy. U mnie bywało różnie, albo nie stawiałam sobie w ogóle celów, albo nie udawało mi się ich realizować, bo kończyło się na zapisaniu celu przy kalendarzu miesięcznym.

Nie zamierza się z tego powodu jednak biczować. Korzystanie z tej metody pozwoliło mi się wyżywać kreatywnie i dla mnie osobiście ma to ogromne znaczenie. Na różnych grupach poświęconych bullet journalingowi często piszą młode osoby, że chciałaby mieć takie piękne bujo jak z obrazka, ale nie potrafią malować czy rysować. Ja też nie. Serio. Ale jeśli mimo to próbuję i ćwiczę i mam z tego mnóstwo radości i satysfakcję to komu co do tego?

Jak widać na załączonym obrazku mam za sobą już kilka notatników. Lubię, gdy jeden notes starcza mi na cały rok i tylko raz zaliczyłam "skok w bok" zauroczona gwiezdnym notesem od Devangari.  Poprowadziłam w nim listopad i grudzień, ale w styczniu grzecznie zaczęłam w nowym notesie. Taki system pozwala mi śledzić w listach różne rzeczy, m.in. listę przeczytanych książek, ukończonych projektów, czy nawet swój miesięczny cykl.


Każdy miesiąc rozpisuję pod koniec poprzedniego, ale same dniówki lubię rozpisywać na bieżąco, czasami z dnia na dzień,  a czasami cały tydzień pod koniec poprzedniego tygodnia w zależności od ilości zadań na dany okres. Bardzo rzadko, ale jednak, zdarza mi się także rozpisywać cały miesiąc na dniówki, ale nigdy nie mam pewności ile konkretnie miejsca będę potrzebowała, więc staram się tego nie robić.


Czasami łapię się na zarzucaniu samej sobie, że tak naprawdę jest to sztuka dla sztuki, że rzeczy, które zapisuję to takie "pierdółki", które i tak musiałabym zrobić bez konieczności planowania, że tracę czas, a jest to nieco czasochłonne, tworząc coś bez wyraźnej potrzeby. Za argument wystarczy mi jednak, że mi to pomaga, że daje mi to poczucie jako takiego ogarnięcia rzeczywistości.






1 komentarz:

  1. Warto mieć własnego pierdolca, nawet, gdy inni uznają, że to sztuka dla sztuki tylko. To dodaje życiu kolorytu.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz pozostawiony na blogu. Dzięki nim wciąż mam energię by kontynuować pisanie bloga.

Przepis na porażkę

Po kolejnej długiej nieobecności wracam z formą nietypową, choć uprawianą na tym blogu w dawnych czasach. Odesłałam krytyka, który kazał mi ...