niedziela, 25 stycznia 2009

"No need to say goodbye"

Udziela mi się stres przedmaturalny. Przeglądam strony dwóch uniwersytetów, których ofertą jestem zainteresowana, ale nie do końca rozumiem zasady rekrutacji. Jedno jest pewne – najpierw powinnam skupić całą swoją uwagę by zdać maturę jak najlepiej potem dopiero będę się martwiła rekrutacją, z pewnością zdanie historii na poziomie rozszerzonym mi pomoże. Gorzej z polskim, ale niestety nie czuję się na siłach by spróbować zdawać poziom rozszerzony, to byłby także wielki plus, ale… cóż, musi wystarczyć zdanie jak najlepiej poziomu podstawowego. Bez bicia przyznaję się do zmarnowania tygodnia ferii na bezczynność (no dobrze, czytałam, więc coś robiłam) jednocześnie wszem i wobec oznajmiam, że budzę się z tego letargu w jaki ostatnio wpadłam i skupiam całą uwagę na maturze. To się nazywa wyznaczanie priorytetów.
Nie całe trzy miesiące szkoły przede mną. Luty, marzec, kwiecień i maj, który równa się matura… Trzy miesiące wypełnione nauką i matura… I ciemność.
Nie widzę mojej przyszłości po maturze. Co ciekawsze wcale nie chcę jej widzieć, ona mnie przeraża.
W sferze ducha – popełniam błąd i wiem, że przyjdzie mi za to zapłacić, o tak to z pewnością mnie zaboli. Pesymistyczne podejście do danej sprawy. Ktoś otworzył mi drzwi do realizacji największego marzenia, a ja nie tylko nie potrafię tego docenić, ale także nie jestem w stanie przejść przez te drzwi zostawiając przeszłość za sobą. To jest właśnie najtrudniejsze, czuję się zniewolona własnymi uczuciami, nie potrafię przeciąć nici wspomnień, pogodzić się z tym, że wszystko poza tym pamiętnym wieczorem było jedynie iluzją, tworem spragnionego miłości serca i umysłu…
I tak właśnie skupiam się na maturze. Wiem, nie odwiedzam was, w tej chwili piszę tego bloga bardziej dla siebie niż dla kogokolwiek innego, a może wreszcie piszę go z myślą o sobie. Już nigdy nie będzie tak samo jak było dawniej, wszystko się zmienia i wypadałoby wreszcie te zmiany zaakceptować, bo przeciwstawienie się im nie skończy się dla mnie najlepiej. Nic się jednak nie zmieniło, żadnych planów na przyszłość, dalekiego celu, dążenia. Większość z podejmowanych przeze mnie kroków w tym momencie należy do obowiązków, wypełniam oczekiwania świata względem mnie. Poza spokojem niczego w zamian nie chcę. Moje własne pesymistyczne carpe diem z nadzieją, że świat nigdy nie zapragnie w drastyczny sposób zmieniać obranego przeze mnie kursu, że nigdy nie będę musiał iść pod prąd.
To właśnie mają osoby stare – spokój, świadomość, że ich życie zmierza w jednym kierunku, że nie czeka ich już nic przykrego a wszystko mają za sobą. Powtarzam się, cóż, widać nie zmieniłam się przez ten rok tak bardzo. Wolność w tej chwili wydaję mi się być tylko iluzją, jak mam się czuć wolna skoro zamknięto moją duszę w tak młodym ciele, skoro wmówiono mi, że to ciało (a więc i umysł) ma 18 lat i powinnam zachowywać się tak jak na 18-latkę przystało… Zastanawiam się, czy poddanie się prądowi życia pomoże mi osiągnąć spokój, większe skupienie na wydarzeniach teraźniejszości, na tym, co dzieje się wokół mnie zamiast we mnie, bezmyślna zgoda na ingerencję innych w moje życie, poddanie się ich działaniom… Czy to uczyni mnie szczęśliwszą? Mam okazję się przekonać, w końcu nie mam nic do stracenia, więc czemu miałabym nie spróbować? Wystarczy mniej czuć, nie skupiać się z taką siłą, z jaką skupiałam się do tego czasu, na moich uczuciach, nie poddawać się emocją… To właśnie będzie pokonanie siebie, przełamanie własnych słabości, którego oczekuje ode mnie Bóg.
Darmowy Hosting na Zdjęcia Fotki i Obrazki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz pozostawiony na blogu. Dzięki nim wciąż mam energię by kontynuować pisanie bloga.

Przepis na porażkę

Po kolejnej długiej nieobecności wracam z formą nietypową, choć uprawianą na tym blogu w dawnych czasach. Odesłałam krytyka, który kazał mi ...